Najczęściej czytane

środa, 27 maja 2015

Cena - część 1

- Pieprzony czarnuch - powiedział pod nosem Jamie patrząc na leżącego w kałuży krwi czarnego mężczyznę, który jeszcze przed chwilą próbował go zabić. Na szczęście to tamten zginął. Ciężko dyszał. Uciekał przed nim kilka przecznic. Próbował zapalić papierosa, jednak ręka bardzo mu się trzęsła. Czuł ogromne zdenerwowanie. Nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś poluje na jego życie. Jedyne co chciał to zarobić parę dolców, żeby jakoś przeżyć. Na ulicy prawie nikt go nie znał. Wyglądał jak typowy diler narkotyków. Zawsze nosił tą samą szarą bluzę z kapturem i ciemne jeansy. Pod większą o rozmiar bluzą mógł swobodnie ukryć broń. Krótki pistolet 9mm był wystarczający. Posiadał go od przeszło pięciu lat, lecz dopiero teraz przyszło mu użyć go. Zawsze chciał zostać bogaty, co sprawiało,  że kłopoty z prawem były nieodzowną częścią jego życia. Spojrzał jeszcze raz na ciało. Był cholernie zdenerwowany. Nie chciał nikogo zabijać. Splunął i ruszył w stronę swojego mieszkania. Droga zajęła mu jakieś dwadzieścia minut. Cały czas unikał wzroku innych ludzi. Stanął przed drzwiami. Wyjął klucz z kieszeni spodni, włożył do zamka, przekręcił i wszedł do środka. Widok był co najmniej zatrważający. Wszędzie stały puste butelki po alkoholu. Na kanapie leżał jego współlokator, a zarazem partner w interesach, Ben. Był tak naćpany, że ledwo kontaktował. Nie dawał oznak życia, ale Jamie wiedział, że ich towar jest wspaniały właśnie dzięki takiemu działaniu. Wziął piwo z lodówki i usiadł na fotelu. Włączył telewizor, lecz nie skupiał się na jego przekazie. Myślał o tym, co dziś spotkało go na ulicy. Koleś chciał go zabić, jednak nie wiedział co takiego zrobił. Tak myślał. Należało to do rzadkości, ale teraz kiedy chodziło o ratowanie własnej skóry wytężał swój umysł. Brał pod uwagę wszystkie wydarzenia, które mogły sprawić, że ktoś chciał jego śmierci. W pewnym momencie czuł, że zmęczenie bierze górę. Poddał się temu uczuciu i zasnął. Obudził się koło południa. Jego kumpel otwierał właśnie drugie piwko. Jamie postanowił o niczym mu nie mówić. Powiedział tylko:
- Nieźle wczoraj zaćpałeś. Poszło pewnie towaru za jakieś dwa tysiące.
- Nie no, aż tak to nie balowałem. Najwyżej za pięć stów - odparł Ben.
Wyglądał strasznie, lecz tak prezentował się prawie zawsze. Codziennie w tym samym dresie i sportowych butach. Dla niego najlepsze w pracy z narkotykami było to, że miał ich również pod dostatkiem dla siebie. W przeciwieństwie do niego, Jamie nie brał ich w ogóle. Za dużo widział. Narkotyki niszczyły nawet tych najsilniejszych i najbardziej odpornych. Dla niego liczyła się tylko kasa, nie musiał jeszcze degustować towaru. Dobrze wiedział, że to co produkują i wpuszczają na rynek strasznie wyniszcza organizm i uzależnia na zawsze. Los chciał, że jedyne co mu zostało to właśnie handel tym gównem. Kochał zapach pieniędzy, choć nigdy nie miał ich zbyt wiele. Teraz wszystko miało się odmienić. Postanowił się wzbogacić. Nie chciał przebierać w środkach. Wiedział jednak, że nie jest odporny na widok krwi i umierającego człowieka w takim stopniu jak do tej pory sądził. Spojrzał na swego przyjaciela. Było mu żal, że ten tak szybko się stacza. Nie mógł przecież brać odpowiedzialności za czyjeś życiowe wybory. Spojrzał na stolik. Wśród butelek leżał colt. Spojrzał na Bena i powiedział:
- Weź to schowaj do cholery. Nie trzymaj broni na widoku. Zacznij zachowywać się poważnie. Co by było, gdyby gliny tu wpadły? - nie dał mu nawet odpowiedzieć - Poszedłbyś z miejsca siedzieć
za nielegalne posiadanie broni idioto.
- Stary weź wyluzuj. Nic złego się nie stanie. Nikt nie wie nic o naszych interesach.
Cholernie go denerwował, ale bez jego pomocy rozprowadzanie towaru na ulicy nie szło tak sprawnie, jak działo się to w tej chwili. Z dnia na dzień zarabiali pieniądze, o których do tej pory mogli tylko pomarzyć. Chciał, żeby było tak jak uważał ten debil. Jamie wyszedł. Złapał autobus i pojechał w kierunku podmiejskich magazynów. Ani na chwilę nie opuszczało go uczucie tego, że jest śledzony. Magazyn numer dwadzieścia dwa. Tutaj mógł trafić każdy kto miał jakiekolwiek podejrzenia. Wynajęty za ostatnie pięćset dolców Bena miał przynieść ogromny zysk.
***
Zaczął się nowy dzień. Przyszedł czas na pokonywanie kolejnych wyzwań. Teraz śmierć czaiła się na każdym kroku. Szła w parze z pieniędzmi. Tworząc trio z niepohamowaną chciwością. Przez swe słabe ludzkie ciało czuł jak górę biorą przyziemne przyzwyczajenia. Za wszelką cenę chciał wyzbyć się tego uczucia. Przygotowywał się do kolejnego zadania. Jego twarz pozostawała niewzruszona. Patrzył o wiele dalej niż sięgał wzrok. Działał niespiesznie, lecz zawsze wyjątkowo skuteczne. W końcu sprawiedliwość była nieunikniona. Z wynajętego mieszkania roztaczał się widok na Manhattan. Piękny krajobraz miasta spowitego grzechem. Odwrócił się plecami do okna. Luksus. Nienawidził tego słowa. Dla niego był to bezmyślny przepych, który sprawiał, że ziemski byt stawał się przyjemny. Słowo niewyrażające żadnej wartości. Jedynie przywiązanie do materializmu. Zguba. Nic więcej.
***
Wszystko miało pójść gładko i bez najmniejszych problemów. Minionej nocy zauważał, że nie będzie to wcale takie proste jak początkowo się wydawało. Otworzył niewielki drzwi i wszedł do pomieszczenia od tyłu. Niestety, żeby można było cokolwiek zrobić najpierw należało posprzątać.
- Do jasnej cholery. Dlaczego ten idiota jest tak nieodpowiedzialny? - powiedział półgłosem.
Przez zachowanie swego przyjaciela mogli wpaść w każdej chwili lub najzwyczajniej w świecie dostać kulkę prosto w łeb. Perspektywy takiego końca nie należały do ich oczekiwań, jednak były bardzo prawdopodobne. Stary magazyn przez przeszło dwadzieścia lat służył za przechowalnie odpadów chemicznych. Jedynie co zostawało po produkcji w pomieszczeniu to mocny słodkawy zapach. Jego stężenie po dwunastu godzinach pracy pozwalało się ostro naćpać. Ben pojawiał się koło czwartej po południu i odbierał przygotowany do dystrybucji narkotyk. Odkąd rozpoczęli swoją działalność zawsze, według niego, produkowali za mało. Jamie zazwyczaj zbywał go zwykłym spierdalaj i kazał w kilku prostych słowach iść sprzedawać to gówno. Może ten mały gnojek nie był zbyt inteligentny, ale za to miał jaja ze stali. Potrafił handlować w miejscach, których gliniarze ani na chwilę nie spuszczali z oczu. Najgorzej na ulicy mieli czarni. Trafiali do paki nawet za to, że witając się zbyt długo potrząsali dłońmi. Z nimi żaden detektyw nie chciał iść na ugodę. Najczęściej z miejsca dostawali od trzech do pięciu lat za handel narkotykami. Benny pracował w tym interesie dość długo. Nigdy nie zarobił kokosów, ale zdobył coś znacznie cenniejszego. Doświadczenie, bez którego nie można było się obejść. Oczywiście na wszelki wypadek potrafił też szybko biegać, choć wcale na takiego nie wyglądał. Nigdy nawet nie myślał o tym, żeby strzelać do gliniarzy. Dziś wieczorem wybrał klub nocny dla średnio zamożnej klienteli. Średnio kupowali oni towar o wartości stu dolarów na osobę. Dawało mu to około trzynastu tysięcy dolarów w jeden weekendowy wieczór. Dla Jamiego taka stawka nie była warta ryzyka jakie podejmowali przez cały czas. Chciał działać na szerszą skalę. Ryzyko było ogromne. Zarobionymi pieniędzmi dzielili się po połowie. Dla obu było to sprawiedliwy podział i nie mieli zamiaru nic zmieniać. Tego wieczora zysk wyniósł dwanaście tysięcy pięćset. Ładna sumka, lecz czy warto za nią stracić wolność. Do mieszkania wrócił około piątej nad ranem. Jego wspólnik jeszcze smacznie spał, a w salonie unosiła się silna woń alkoholu. Diler wziął bardzo szybki prysznic i położył się spać. Przedtem odłożył część pieniędzy należącą do kumpla w ustalone miejsce.Poczuł silne kopnięcie. Przez sen wymamrotał kilka nieprzychylnych słów na temat matki zadającego cios. Myślał, że to Jamie. Niestety pomylił się. Przy łóżku stało dwóch czarnych mężczyzn. Mieli około metra dziewięćdziesiąt wysokości. Obaj nosili skórzane kurtki i czarne spodnie. W dłoni tego, który znajdował się bliżej twarzy leżącego na kanapie, była broń. Czarny, klasyczny glock.
- Wstawaj, szybko.
- Kurwa! Czego ode mnie chcecie. Ja nic nie wiem.
- Rusz się. Jedziesz z nami.
- Jesteście, do cholery, gliniarzami?
- Nie, szczęście cię opuściło - odparł ten stojący z tyłu.
- No już, bo nie chcesz, żeby nasz szef się wkurwił.
Ben założył w pośpiechu swoje codzienne ubranie. Wyszedł wraz z mężczyznami z mieszkania. Nie stawiał oporu. Wiedział, co się stanie, jeśli spróbuje uciec. Nie chciał aż tak bardzo ryzykować. Dziękował Bogu, że przyszli dopiero koło południa. Miał nadzieję, że Jamie znajdzie niewielki napis na blacie stolika salonowego. Bał się tego, co go czeka. Wsiedli do czarnego suva. Jeden z nich siadł tuż obok niego. Rozpoczęli podróż w nieznane. W pewnym momencie poczuł ukłucie na szyi. Zaczął od razu odpływać. Nie mógł nic zrobić z tym uczuciem. Narkotyk działał bardzo szybko. Nie wiedział, gdzie go zabierają. W jego głowie potęgował się ogromny strach. Zasnął. W tym czasie jego wspólnik pracował w laboratorium. Do mieszkania miał wrócić dopiero po ósmej wieczorem. Ben rzeczywiście nie miał szczęścia. Zdążyłby ostygnąć kilkakrotnie zanim ktokolwiek spostrzegłby, że go nie ma. Poczuł jak wiadro lodowatej głowy ląduje na jego twarzy. Nic nie widział. Oślepiało go światło lampki stojącej tuż przed nim. Usłyszał, że ktoś podchodzi z oddali. Nadal nie mógł dostrzec czegokolwiek. Powolnie z ciemności poczęła wyłaniać się jakaś postać. Dostrzegał jedynie kontury. Postawny, wysoki mężczyzna zbliżał się. Zatrzymał się. Chłopak poczuł na swej twarzy wzrok. Nie miał pojęcia czego może się spodziewać. Związane ręce i nogi nie pozwalały wykonać żadnego ruchu. Nagle facet zwrócił się do niego:
- Wiesz dlaczego zostałeś tutaj zaproszony?
- Nie wiem czego ode mnie chcecie do cholery!
- Ciszej, Domyśl się dzieciaku.
- Kurwa, nie wiem.
- Wytęż głowę. Zastanów się.
- Interesuje was towar, który sprzedaje.
- Dokładnie. Mój znajomy kupił ostatnio ten proszek od ciebie. Tuż obok mojego klubu. Rozumiesz gówniarzu? OBOK MOJEGO KLUBU DEBILU!
- Gówno wiesz o tym biznesie. Lata pracy nad układami z policją, żeby wszystko stracić przez
to twoje gówno. Co to w ogóle jest?
- Receptura takiego jednego kolesia. Nie znam składu, ale wiem co to robi.
- Ja też wiem. Facet miał takie ciśnienie, że rozwaliło mu mózg. Rozumiesz? Myślał, że kupuje amfetaminę, a dostał czystą śmierć.
-  Brałem to już kilka razy. Zawsze taki sam odlot. Bez komplikacji.
- Gówno mnie to obchodzi. Koleś wykitował w moim lokalu. Powód - przedawkowanie.
- Rozumiem - odparł Benny spuszczając głowę w dół.
- Nie, przez tą sytuację mogę stracić wszystko.
- Możemy wejść w układ. Będę ci płacił procent od każdej działki.
- A może po prostu cię zabiję, przejmę dostawy i sprzedam wszystko przez moim ludzi - zabrzmiało
to na tyle poważnie, że chłopak naprawdę się przeraził.
- Nie ma żadnych dostaw. Towar produkuje mój znajomy. Ja sprzedaję go w weekendy pod różnymi klubami.
Teraz Benny zaczął chodzić po bardzo cienkim lodzie. Chciał zrobić wszystko, aby stworzyć korzystny układ. Z gangami zawsze należało uważać. Mogli mu wpakować kulkę w łeb w każdej chwili podczas rozmowy. Musiał ostrożnie dobierać słowa, aby w żaden sposób nie urazić rozmówcy.
- Ile jest w stanie wyprodukować w ciągu tygodnia?
- Nie wiem. Ja jedynie handluje. Nic poza tym.
- Jak nazywa się ten twój znajomy i gdzie mieszka?
- Jamie, mój współlokator.
Mężczyzna spojrzał groźnie na swoich goryli, jednak młodzieniec nie mógł tego dostrzec. Byli tam
i mogli złapać obydwu naraz, ale spieprzyli sprawę. Przez chwilę stał w milczeniu. Patrzył w podłogę. W końcu powiedział:

- Dobra. Ja pojadę po jego kolegę - spojrzał na swoich ludzi - wy zajmiecie się nim.

1 komentarz: