Najczęściej czytane

czwartek, 21 maja 2015

Żądza - część 6 - OSTATNIA


Obudził się o piątej rano. Musiał zdążyć na poranną zmianę. Wstał. Nastawił wodę, aby jeszcze przed wyjściem do pracy wypić kawę. Nie był pewien co może go spotkać pierwszego dnia. Na ścianach wynajmowanego małego mieszkania widniało wiele zdjęć. Był wysportowany. W collegu grał w hokeja i dużo ćwiczył na siłowni. Dziś miał zacząć pracować jaki technik kryminalistyki na wydziale śledczym policji w Vegas. Był wysoki. Miał czarne włosy i niebieskie oczy. Poszedł wziąć prysznic. Kiedy wrócił zalał kawę i poszedł do salonu. Wtem zobaczył postać. Mężczyzna ubrany na czarno. Niewiele starszy od niego, bynajmniej tak wyglądał. Miał skórzane rękawiczki. W prawej dłoni trzymał pistolet. Z tłumikiem. Kurwa, pomyślał chłopak. Po krótkiej chwili krzyknął w stronę mężczyzny:
- Czego tu chcesz do cholery. Kim jesteś? - tak, był przerażony. Oto właśnie chodziło.
- Powiedzmy, że jesteś mi potrzebny - odparł obojętnie mężczyzna i kontynuował - albo pomożesz mi albo zginiesz. Masz wybór. Decyduj.
- W czym niby - prawie krzyczał, więc postanowił ściszyć głos i mówić dalej - miałbym ci pomóc.
- Widzisz chłopcze, dziś zostaniesz skierowany na miejsce zbrodni w Caesars Palace. Na miejscu będzie detektyw James Davis, swoją drogą straszny skurwiel. Rozumiesz?
- Tak, ale - nie zdążył dopowiedzieć, gdy na stoliku wylądowała jasno-brązowa koperta.
- Masz tam dwadzieścia pięć tysięcy dolarów. Wizytówkę. Telefon. Dokładnie instrukcje co i jak masz wykonać. Pamiętaj, że zawarłeś umowę. Wiem kim naprawdę jesteś i jeśli cokolwiek spieprzysz to cię znajdę - powiedział ubrany w czerń facet - skierował się do drzwi. Wyszedł.
Chłopak upuścił kubek, który roztrzaskał się o podłogę. Miał pojęcia co sądzić o sytuacji, która przedstawili rozegrała się w jego mieszkaniu. Myślał, że był bezpieczny. Skoro ten gość poznał jego przeszłość to w nowym otoczeniu mógł zostać rozpoznany równie szybko. Wiedział za to, że musi wykonać polecenie od nieznajomego. Inaczej czekała by go śmierć. Spojrzał na zegarek. Było dość późno. Miał zacząć o szóstej. Ubrał się. Wyszedł. Wsiadł do swojego mitsubishi i ruszył. Podczas jazdy zapoznawał się ze szczegółami. Zadanie było cholernie trudne, ale podejmowanie ryzyka miał we krwi. W tej chwili zrozumiał, że przeszłości nie można zostawić za sobą. Można tylko próbować o niej zapomnieć, lecz to nic nie zmieni. W pracy pojawił się minutę przed szóstą. Przeszedł pierwszą swego rodzaju odprawę. Szef odpowiedział o wszystkich. Na razie miał tylko sie przyglądać, ale już niedługo zacznie normalnie badać miejsca zbrodni. Kilkanaście minut przed godziną siódmą otrzymali wezwanie. Dokładnie Caesars Palace. Pokój 719. Trzy ofiary. Zmasakrowane. Sytuacja delikatna, ponieważ dwie z nich to córki detektywa z Nowego Jorku. Udali się na miejsce służbowym vanem. Micheal, praktykant, dostał zadanie dokładnego sfotografowania całego pokoju. Dwóch techników zbierało ślady. Był zręczny. Podrzucił wizytówkę dokładnie tam gdzie miała się znaleźć. Leżała po łóżkiem Jennette. Wszystko wyglądało tak, jak gdyby zabójca sam ją opuścił. Kaseta wylądowała według instrukcji pod szafką, na której stał telewizor. Uwiecznione na niej nagranie ukazywało auto mordercy oraz miejsce, w którym je zostawił. Policjanci, po tym znalezisku, przewijali to co zarejestrowały kamery hotelowego monitoringu. Wizytówka i kaseta wideo sprawiły, że wiedzieli gdzie szukać. Nadal jednak nie znali prawdziwej tożsamości sprawcy. Davis, gdy tylko dostał wszystkie informacje, postanowił jechać do znajdującego się nieopodal hotelu Luxor. Prawdopodobnie tam przebywał sprawca zbrodni, które wstrząsnęły wszystkimi śledczymi zaangażowanymi w tą sprawę.

Nie zasnął odkąd wrócił od tego chłopaka. W sumie był on całkiem sprytny. Udało mu się ukryć wszystko, a teraz jeszcze dostał się najbliżej osób, które tak zmieniły jego życie. Czekał. Siedział na kanapie i patrzył w telewizor, który był całkowicie wyciszony. Jeżeli cały plan wypalił to za jakieś dwie godziny Davis i Monrose zapukają do jego drzwi. Czas dłużył się bardzo. Na stole leżał pistolet maszynowy z tłumikiem. Nikt nie znał jego tożsamości. Działał zupełnie po cichu. Spojrzał na podłogę. Leżał tam neseser. Położył go stole i otworzył. Dokładnie dwa miliony dolarów w gotówce. Banknoty po sto. Sprawdzone. Czekał. Myślał o wydarzeniach ostatnich kilku dni. To był ostatni rozdział gry jaką prowadził do tej pory. Propozycja zamordowania tych dwóch skurwieli w taki sposób to według niego bardzo dobry epilog. Nikt nigdy nie podejrzewał, iż on, prywatny detektyw, to  tak naprawdę zawodowiec, który pomaga ludziom rozwiązywać problemy różnego kalibru. Teraz miał odbyć się finał. O tak, pomyślał. Czekał na tą chwilę ponad piętnaście lat. Planował jak skutecznie zbawić obu detektywów w jedno miejsce. Cały plan wypalił w najmniejszych detalach. Rzucił na stolik kilka kopert. W każdej z nich były zdjęcia i informacje. Nie zginął nikt przypadkowy oprócz tej suki, która próbowała go okraść. Każda z tych osób zasłużyła na śmierć. Tożsamość seryjnego mordercy była tylko przykrywką. Tak, teraz czekał na swój grande finale.
***
Davis wraz z dawnym partnerem stali pod pokojem. Numer 1107. Dał się łatwo namierzyć. Kamery. To dzięki nim zlokalizowali go tak szybko. W ogóle nie uważał. Śledczy nie widzieli w tym nic dziwnego. Myśleli, że po prostu popełnił błąd. Nic bardziej mylnego. Byli tylko we dwóch. Nie chcieli czekać na posiłki. Pomyśleli, że zabiją tego skurwiela tu i teraz. Próbowali być przebiegli, ale myśleli niestety nie w tak szerokiej perspektywie jak ich przeciwnik. James skinął do kolegi. Teraz znowu czuli się jak przed piętnastu laty, gdy jeszcze stanowili zespół. Niestety splot wydarzeń sprawił, że musieli się rozdzielić. Od tamtego czasu byli skłóceni. Zemsta za morderstwo córek Arthura sprawiła, że znów zaczęli się dogadywać. Zapukał i powiedział:
- Obsługa hotelowa. Można?
- Tak, proszę. Drzwi są otwarte - usłyszeli.
Weszli. Byli gotowi. Nie zdążyli unieść broni. Stał tam przed nim. Powiedział:
- Zamknij drzwi - polecenie zostało od razu spełnione, więc kontynuował - siadać - Oddajcie broń - zrobili to z lekkim zawahaniem - Nie wiem czy mnie pamiętasz Monrose. Ty skurwysynu. Spójrz mi w oczy.
Teraz go poznał. Widywał go wiele razy. W różnych miejscach. Restauracja. Koszenie trawnika. Prace remontowego. Dopiero w tej chwili skojarzył te fakty. Facet śledził go od jakiegoś pół roku. Nigdy jednak nie zwracał na niego uwagi. Wtedy Davis wstał z kanapy i poszedł do zabójcy. Arthur nie wiedział co się dzieje. Spytał:
- James, do cholery, znasz tego gościa.
- Tak. Cały czas pracował ze mną. Myślałeś, że zapomniałem o tym wszystkich co przez ciebie straciłem. Załatwiłeś wtedy tamtego gościa. Tak, właśnie ty, ale to ja odpowiadałem za wszystko. Teraz spójrz na niego. Nie przypomina ci kogoś?
- No właśnie. Można rozpoznasz we mnie kogoś?
- Niby kogo kurwa. Nic ci nie zrobiłem. Nie sądziłem Davis, że posuniesz się do czegoś takiego.
- Słuchaj przez ciebie wylądowałem na pustkowiu. Musiałem zaczynać od początku. A ty? Oprócz tego, że ominęła cię kara to jeszcze dostałeś awans, gnojku.
- James czy tamten chłopak nie piśnie czasem ani słówka? - spytał morderca.
- Spokojnie. Zająłem się nim. Zostawiłem też ten list, który mi dałeś. Chłopak nawet się nie stawiał. Sam podciął sobie żyły - odparł.
- Okay. To dobrze, dobrze. A ty dalej nie poznałeś kim jestem? - zwrócił się do siedzącego na kanapie Monrose'a.
- Nie. Nie wiem kim możesz być. Co takiego ci zrobiłem?!
- To był mój ojciec. Zabiłeś go. Był niewinny. Wiesz o tym doskonale. Przez ciebie moja matka popełniła samobójstwo. Nie mogła sobie poradzić po takiej stracie. Teraz już pamiętasz.
- Co do cholery? Przecież on zabił trzech facetów. Był mordercą. Takim samym skurwysynem jak ty!
- Nazywam się Harry Kennen. Chcę żebyś wiedział kto cię zabił. Mój ojciec był tajniakiem, dlatego zamieciono sprawę pod dywan. Teraz zapłacisz za wszystko, za całe moje cierpienie - spojrzał na Jamesa - Dobra musimy to zrobić. Niedługo zjadą się tutaj gliny.
- Okay. Rób co trzeba.
- Tylko powiedz jedno.
- Co chcesz wiedzieć?
- Dlaczego zabiłeś te wszystkie osoby?
- Nie radzili sobie w grze.
- Jakiej?
- Zwanej życiem - odpowiedział i nacisnął spust pistoletu maszynowego. Seria trzech pocisków dosięgła głowy Monrose'a w kilka setnych sekundy. Nie zdążył nawet się ruszyć.
- No to udało się. Teraz postrzel mnie, żeby wszystko wyglądało wiarygodnie - powiedział Davis.
- Spokojnie. Nie będzie musiał tego robić - powiedział ktoś obcy.
Drzwi łazienki się otworzyły. Wyszedł. Czekał na ten moment. Cały czas obserwował wydarzenia, który rozgrywały się wokół Harry'ego oraz detektywów. Celował prosto w głowy. Miał dla glock'i. Wyglądał na silnego. Chciał zrobić hałas. Davis wiedział, że przegrali całą partię. Znał tego człowieka. On zabił kilkudziesięciu takich jak oni. Kennen powiedział:
- Czego Ty do cholery chcesz? Pieniędzy? Jeśli tak to bierz je, ale daj nam odejść - miał nadzieję, że coś ugra taką zagrywką. Niestety była ona całkowicie złudna.
- Do zobaczenia w piekle - powiedział facet gorzko się uśmiechając.
Oddał cztery strzały, po dwie kule dla każdego. Spojrzał na Arthura. Mieli rację. Zapłacił za to. Sam też wymierzył sprawiedliwość. Wziął neseser. Wyszedł. Zjechał windą na dół. Mijał oddziały policji gotowe do szturmu na pokój 1107. Kamery nic nie widziały. Osobiście się tym zajął. Wyszedł z hotelu i zniknął w tłumie.
***
Przed drzwiami do pokoju stał Steve Carmin. Był gotów wejść do środka. Otworzył szybko drzwi. Wszedł. Za nim było pięciu policjantów. Widok, który zobaczył nie był dla niego zaskakujący. Od początku znał całą sytuację. Davis był strasznym skurwysynem. Śmierć należała mu się jak nikomu innemu. Podszedł do stolika. Leżała tam niewielka, biała koperta. W środku była złożona na pół karteczka. Detektyw wyjął ją. Przeczytał. Zaśmiał się. Rzucił ją na stolik. Wyszedł. Mundurowi spojrzeli na nią. Widniały tam tylko dwa słowa.
Złamali zasady

Nie rozumieli co to znaczy. Lepiej dla nich.

Zapraszam do oceniania oraz komentowania! :)

2 komentarze:

  1. "Niewiele starszy od niego, bynajmniej tak wyglądał." - chyba miało być PRZYNAJMNIEJ. Bynajmniej ma inne znaczenie.
    1. partykuła wzmacniająca przeczenie w wypowiedzi, np.: Nie jest to problem bynajmniej prosty.; wcale, zupełnie, ani trochę;
    2. wykrzyknienie będące przeczącą odpowiedzią na pytanie.

    Podsumowując. Jest raczej kiepsko. Opisujesz praktycznie same czynności, nie nadając jej żadnych emocji. Poza tym tak rozpędziłeś się z fabułą, że wszystko poplątałeś. Już nie wiem kto kogo zabił i poco. Naglę, jak Filip z konopi, ktoś kogoś zamordował, a to był tajniak i bla bla. Spokojnie dało się wycisnąć z tego więcej rozdziałów, a jak już miałeś w planie krótkie prowadzenie to nie mącić tak do cholery! Postacie bezosobowe, naiwne, schematyczne, wręcz nieludzkie. Powtarzalność czynności. Wszyscy się zabijają tylko zasadniczo po co? Nie ma to żadnej głębi.
    Jakoś Davis nie okazał się skurwielem, albo nie znalazłam sposobności tak go nazwać dzięki temu tekstowi.

    Masz wiele do poprawy jeśli nadal chcesz pisać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Polecam zapoznanie się z definicją słowa "bynajmniej". No i są błędy w dialogach, brakuje przecinków, w niektórych miejscach po wtrąceniu powinno się zacząć z dużej litery, brakuje wielokropków przy urwanych zdaniach...

    OdpowiedzUsuń