Najczęściej czytane

wtorek, 2 czerwca 2015

Cena - część 2

Ben nie wiedział czego się spodziewać. Po wyjściu przywódcy gangu jego wątpliwości zostały natychmiast rozwianie. Nie było mu dane długo pożyć. Jeden z nich wyciągnął broń. Wycelował prosto między oczy chłopaka. Strzelił. Głowa opadła w dół. Razem z krzesłem, do którego był przywiązany, wrzucili jego ciało do wody. Ben był zbyt porywczy. Powiedział za dużo. Stał się niepotrzebny i to właśnie sprawiło, że zginął. Mężczyźni niespiesznie wrócili do swego auta. Wsiedli. Zapalili papierosy. Spokojnie zaciągali się gęstym dymem tytoniowym. Siedzący na miejscu pasażera włączył radio. Przyciszył. Była ósma wieczorem. Właśnie prezenter przestawiał wiadomości z całego dnia. Uchylili elektrycznie sterowane szyby suva. Mieli odjeżdżać. Kierowca spojrzał w lusterko wsteczne. Rysowała się na nim jakaś sylwetka.
- Co do... - nie zdążył dokończyć. Padł strzał. Jego głowa opadła na kierownicę. Pasażer próbował się odwrócić. Kula była jednak szybsza. Niedopalony papierosy wypadł mu z ręki na welurową podłogę. Głowa opadła na bok. Spływająca z niej krew plamiła fotel i ubranie kierującego. Zabójca wysiadł. Poprawił marynarkę. Spokojnym krokiem udał się w stronę zaparkowanego nieopodal ciemnego sedana. Schował broń do kabury pod pachą. Upuścił dwie łuski kalibru .45 tuż przy kontenerze na śmieci. Takiej broni używali obaj gangsterzy. Odjechał.

Jamie wracał do mieszkania. Przed budynkiem stał zaparkowany czarny cadillac. Fakt ten był o tyle dziwny, że nikt z czterech mieszkań nie mógł pozwolić sobie na takie auto. Drzwi do mieszkania zastał delikatnie uchylone. Cholernie się bał. Wyciągnął broń. Szybko wpadł do środka. Wysoki, czarnoskóry mężczyzna siedzący na kanapie spojrzał na niego i z opanowaniem powiedział:
- Odłóż pistolet. Siadaj. Musimy porozmawiać.
- O co chodzi?! Gdzie jest Benny?
- Nie żyje.
- Co? Kurwa... Kim ty jesteś?
- Spokojnie. Nie musisz bać się o swoje życie.
- Jak mam być spokojny. Zabiłeś mojego kumpla.
- Za dużo gadał, wiesz?
Jamie nie mógł zaprzeczyć stwierdzeniu nieznajomego. Ben nie potrafił opanować swojego języka. Odłożył broń na stolik. Usiadł na swoim ulubionym fotelu. Nie mógł uratować kumpla, ale chciał zachować chociaż swoje życie. Nie lubił ryzykować, ale dla własnego dobra musiał wejść w tą grę.
- Czego ode mnie chcesz?
- Twojego wynalazku. Chce, abyś dla mnie pracował.
Teraz rozumiał dlaczego ten idiota zginął. Z pewnością handlował na terytorium należącym do faceta, który teraz przed nim siedział. Brak umiaru całkowicie go zgubił i spowodował straszne, nieuleczalne schorzenie - śmierć. Jamie chciał za wszelką cenę wejść w układ z tym człowiekiem. W innym razie mógł dołączyć do swego współlokatora.
- Co dokładnie miałbym robić?
- Ile jesteś w stanie wyprodukować w ciągu tygodnia?
- Trzy kilogramy.
- Mało, za mało. Musisz produkować co najmniej dziesięć. Dopiero wtedy interes będzie dla nas opłacalny.
- Potrzebuję lepszego sprzętu. Wtedy dam radę.
- Widzisz. Wystarczy odpowiednie podejście do sprawy. Napisz mi adres twojego laboratorium. Powiedzmy, że za dwa dni o szóstej rano moi ludzie przywiozą sprzęt - Jamie napisał na niewielkiej, niebieskiej karteczce adres portowego magazynu. Mężczyzna podniósł ją stolika. Spojrzał i powiedział:
- Mądrze. Jeden z tych magazynów, w którym kiedyś składowano odpady chemiczne. Widzę, że myślisz. Dobrze, bardzo dobrze - Jamie odparł jedynie skromnym uśmiechem. Gangster nie liczył na odpowiedź. Dodał:
- Jestem Mike. Nie szukaj mnie. Jeśli będziesz potrzebny, znajdę cię. Do zobaczenie, Jamie.
Po tych słowach opuścił mieszkanie. Teraz chłopak mógł odreagować całą sytuację. Szok, jaki ogarnął jego ciało, sprawiał, że nie mógł się poruszyć. Chwila zastanowienia dała mu do zrozumienia, że musi jak najszybciej ogarnąć mieszkanie. Policja prędzej czy później trafi do miejsca, gdzie mieszkał zamordowany diler. Nie chciał dać im powodu do podejrzeń wobec niego. Taki obrót spraw mógł sprawić, że cały interes z super-strzałem pójdzie w cholerę. Fajna nazwa pomyślał. Trzeba będzie to drukować na małych torebkach. Zadowolenie powolni brało górę nad uczuciem straty kumpla. Włączył muzykę i wziął się za porządki.
***
Detektyw Steve Carmine siedział wygodnie w swoich skórzanym fotelu. Przytulnie urządzone biuro nie zmuszało do żadnego pośpiechu. Popijał czarną kawę z papierowego kubka i przegryzał kanapki z szynką i serem. Liczył, że dzień minie spokojnie i nie będzie musiał gdziekolwiek się ruszać. Od wydarzeń w stolicy hazardu minął już ponad rok. Na własną prośbę został przeniesiony do Nowego Jorku, gdzie przydzielono go  do lokalnego wydziału zabójstw. Spokojny poranek zaburzył jednak telefon. Podniósł słuchawkę. Kurwa, pomyślał. Dwa trupy nieopodal magazynów. Wykonał kilka telefonów i sam udał się na podane miejsce. Powierzchowne oględziny nie wykazały nic poza kopertą na tylnim siedzeniu auta. Żadnych śladów. Dwie łuski kalibru .45 tuż obok śmietnika. Założył lateksowe rękawiczki. Podniósł kopertę. Była dość ciężka. W środku znalazł kartkę z napisem szkoda chłopaka i kamerę wideo. Położył wszystko na klapie bagażnika swojej crown victorii. Włączył kamerę. Było na niej tylko jedno nagranie. Odtworzył. Cholera, pomyślał.
- Kenny, chodź tutaj. Kurwa...
- Co jest? - odparł znajdujący się kilka metrów dalej technik badający miejsce zbrodni.
- Mamy trzeciego trupa.
- Jakoś go, kurwa, nie widać.
- Nie żartuj. Ściągaj nurków. Ci goście, których masz w wozie zabili jakiegoś chłopaka, a potem ktoś wykończył ich.
- Co? - nie mógł ukryć zdziwienia na swojej twarzy, choćby bardzo chciał.
- Wrzucili go do wody. Trzeba będzie zanurkować. Rozumiesz? - Steve zaczął się denerwować.
- Jasne, już dzwonie.
Detektyw w swojej głowie rozważał kilka scenariuszy tego co mogło się wydarzyć. Wiedział, że zamordowani czarnoskórzy byli gangsterami. Handlowali narkotykami i zajmowali się prostytucją, ale dlaczego mieliby zabijać młodego chłopaka. Marzenie o spokojnym dniu poszło całkowicie w rozsypkę. Miał nadzieję, że dziś idąc spać nie będzie myślał o kolejnej sprawie do rozwiązania. Wsiadł do samochodu. Przez radio zameldował o zaistniałej sytuacji. Mógł wracać do biura i czekać na wyniki oględzin. Musiał zapoznać się dokładnie z życiorysami tych facetów. Ważna była identyfikacja utopionego. Cholera. Żadnego spokojnego dnia. Pieprzone miasto. Zamyślił się. Wtem z amoku wyrwał go dzwoniący prywatny telefon. Nieznany numer. Jedno zdanie. Dwa słowa.
- To my - nic więcej nie usłyszał. Wiedział o kogo chodzi. Należało podejść do sprawy rozważnie. Nie chciał paść ofiarą tych ludzi. Odpalił silnik. Ruszył w kierunku siedziby wydziału zabójstw. Kolejnych kilka godzin spędził przed ekranem komputera. Próbował znaleźć jakiekolwiek powiązaniem między mężczyznami a młodym chłopakiem. Po wyłowieniu ciała znaleziono przy nim prawo jazdy. Ben Terry. Jakie mógł mieć powiązania z gangsterami? Znał już adres chłopaka. Postanowił skorzystać z okazji i po drodze wpaść na lunch z przyjaciółką. Mimo trzydziestu czterech lata na karku nie miał żadnej partnerki ani chociażby żony. Michelle była strasznie nudna. Czekała już od przeszło piętnastu minut. Zamówiła sałatkę grecką. Wegetarianizm. Steve uśmiechnął się z daleka zamawiając średnio wypieczony stek. Odwzajemniła, lecz widać było, że coś jest na rzeczy. Chodziło jej o spóźnienie. Miała zły dzień. Pracowała w biurze tuż obok budynku komisariatu. Kierowała zespołem handlowców sprzedających ubezpieczenia. Bogata i niezależna. Spotykał się z nią tylko dlatego, że mógł liczyć na niezobowiązujący seks średnio trzy razy w tygodniu. Pomagała się zrelaksować po ciężkim dniu pracy. Ładna. Mogła towarzyszyć na różnych imprezach. Spędził z nią trzydzieści minut. Ruszył dalej. Prosto do mieszkania zamordowanego chłopaka. Stanął przed drzwiami. Nosiły jeszcze ślady grzebania przez kogoś przy zamku. Delikatnie zastukał. Usłyszał kroki. Ktoś zbliżał się w jego stronę. Dźwięk przekręcanego klucza. Otworzył mu młody, mniej więcej dwudziestoletni chłopak. Wyglądał na lekko przygnębionego.
- Witam. Detektyw Steve Carmine. Przychodzę w związku ze śmiercią twojego współlokatora.
Chłopak zaprosił go ruchem ręki do środka. W pomieszczeniu wyczuwalny był silny zapach tytoniu oraz alkoholu. Nie można nie zauważyć, że musiał ostro pić ostatnimi czasy, pomyślał.
- Proszę - powiedział ochrypłym głosem wskazując kanapę.
- Postoję - odparł sucho śledczy.
- Czego pan ode mnie chce? - chłopak był wyraźnie zniecierpliwiony. Z pewnością chciał jak najszybciej przyssać się do butelki.
- Liczę, że powiesz mi jaki związek mieli z nim ci ludzie - rzucił na stolik zdjęcia dwóch zastrzelonych czarnoskórych mężczyzn.
Chłopak przyjrzał się im uważnie. Jeden z nich był podobny do tego, który niedawno chciał odebrać
mu życie. Nie dał po sobie nic poznać. Powiedział jedynie:
- Wiem, że Benny prowadził z tymi facetami jakieś interesy. Nie znam żadnych szczegółów. Znikał
na całe noce. Przynosił dużo forsy. Z pewnością im podpadł.
Detektyw spojrzał na niego. Spokój. Tylko to malowało się na jego młodzieńczej twarzy. Mieszkanie pewnie zostało już wyczyszczone z wszelkich dowodów, bo oprócz panującego brudu wszystkie rzeczy zostały uporządkowane.
- Z tobą też rozmawiali? - zabrzmiało jak stwierdzenie z ust detektywa. Chłopak wzdrygnął się.
Tak, pomyślał Steve. Mam cię gnojku. Trzeba będzie posłać za nim ogon.
- Nie, do cholery. Nigdy nie chciałem mieć z takimi ludźmi czegokolwiek wspólnego. I, kurwa,
nie mam. Rozumiesz glino?
- Spokojnie dzieciaku. Broń może przez przypadek wypalić w każdej chwili. Rozumiesz? - Carmine zmroził mu krew w żyłach. Jamie nie spodziewał się takiej reakcji na swoje słowa. Po chwili dostał do ręki wizytówkę:
- Tutaj masz mój numer, gdybyś jakimś cudem cokolwiek sobie przypomniał.
- Wątpię - odparł chłopak, a detektyw opuścił pomieszczenie trzaskając drzwiami tak, że wszyscy
o tym wiedzieli.
***
Pozostał w fotelu. Dziękował Bogu, że zdążył uprzątnąć mieszkanie przy okazji wypalając ogromną ilość papierosów. Rozlana na dywan wódka też zrobiła swoje. Jeden kieliszek do ust, aby on również zionął alkoholem. Kutas połknął haczyk, pomyślał. Musiał wymknąć się przez piwnicę i podwórko na tyłach kamienicy, by mieć pewność, że żaden gliniarz nie podąża jego śladem. Miał wyjść dopiero jutro nad ranem. Włączył telewizor. Popijał colę z wódką. Zrozumiał, że przed chwilą mógł zastrzelić go zwykły gliniarz. Życie jest kurewsko niebezpieczne. Teraz rozumiał. Po około godzinie zasnął. Obudził się tuż po czwartej. Wziął telefon. Zamówił pizzę z pepperoni i podwójnym serem. Dostawca przyjechał około czwartej czterdzieści. Zjadł niespiesznie. Wziął szybki prysznic. Wyszedł kilka minut po piątej. Ruszył w stronę przystanku autobusowego. Cały czas oglądał się za plecy. Czuł
na sobie czyjś wzrok. Czekał pięć minut. Pojechał w przeciwną stronę niż zwykle. Postanowił, że pojedzie metrem i ostatnie dwa kilometry przejdzie pieszo. Dochodził do magazynu. Z daleka widział zaparkowaną furgonetkę. Stało przy niej pięciu mężczyzn. Spóźnił się przeszło piętnaście minut. Miał jednak pewność, że nikt go nie śledzi. Odebrał od nich cały sprzęt potrzebny do laboratorium. Nie byli zbyt skorzy do rozmowy, więc sam nie zaczynał. Nosili przy sobie pistolety maszynowe mac-10. Pomogli mu rozstawić wszystko według dokładnych wskazań. Gdy to zrobili czterech wsiadło do furgonetki. Jamie spojrzał na tego, który został. No tak obstawa, pomyślał. Usłyszał oddalający się dźwięk silnika białego chevroleta. Młody chłopak w wieku amatora przedstawił się jako Jack. Chwilę potem dodał:
- Szef kazał mi tu zostać i cię pilnować, więc nie odpierdol żadnej głupoty.
Jamie spojrzał na niego. Młodzieniec próbował udawać gangstera, jednak po jego twarzy było widać, że misja jaką powierzył mu Mike nie była zbytnio satysfakcjonująca.
- W takim razie ja biorę się do roboty. Lepiej nie dotykał żadnego sprzętu.
- Nie mam najmniejszego zamiaru dotykać tego całego gówna.
- To dobrze - dodał Jamie i postanowił zabrać się do pracy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz