Ben
nie wiedział czego się spodziewać. Po wyjściu przywódcy gangu jego wątpliwości
zostały natychmiast rozwianie. Nie było mu dane długo pożyć. Jeden z nich
wyciągnął broń. Wycelował prosto między oczy chłopaka. Strzelił. Głowa opadła w
dół. Razem z krzesłem, do którego był przywiązany, wrzucili jego ciało do wody.
Ben był zbyt porywczy. Powiedział za dużo. Stał się niepotrzebny i to właśnie sprawiło, że zginął. Mężczyźni niespiesznie
wrócili do swego auta. Wsiedli. Zapalili papierosy. Spokojnie zaciągali się
gęstym dymem tytoniowym. Siedzący na miejscu pasażera włączył radio.
Przyciszył. Była ósma wieczorem. Właśnie prezenter przestawiał wiadomości z
całego dnia. Uchylili elektrycznie sterowane szyby suva. Mieli odjeżdżać. Kierowca
spojrzał w lusterko wsteczne. Rysowała się na nim jakaś sylwetka.
-
Co do... - nie zdążył dokończyć. Padł strzał. Jego głowa opadła na kierownicę.
Pasażer próbował się odwrócić. Kula była jednak szybsza. Niedopalony papierosy wypadł mu z ręki
na welurową podłogę. Głowa opadła na bok. Spływająca z niej krew plamiła fotel
i ubranie kierującego. Zabójca wysiadł. Poprawił marynarkę. Spokojnym krokiem
udał się w stronę zaparkowanego nieopodal ciemnego sedana. Schował broń do
kabury pod pachą. Upuścił dwie łuski kalibru .45 tuż przy kontenerze na śmieci. Takiej broni używali obaj
gangsterzy. Odjechał.
Jamie
wracał do mieszkania. Przed budynkiem stał zaparkowany czarny cadillac. Fakt
ten był o tyle dziwny, że nikt z czterech mieszkań nie mógł pozwolić sobie na
takie auto. Drzwi do mieszkania zastał delikatnie uchylone. Cholernie się bał.
Wyciągnął broń. Szybko wpadł do środka. Wysoki, czarnoskóry mężczyzna siedzący
na kanapie spojrzał na niego i z opanowaniem powiedział:
-
Odłóż pistolet. Siadaj. Musimy porozmawiać.
-
O co chodzi?! Gdzie jest Benny?
-
Nie żyje.
-
Co? Kurwa... Kim ty jesteś?
-
Spokojnie. Nie musisz bać się o swoje życie.
-
Jak mam być spokojny. Zabiłeś mojego kumpla.
-
Za dużo gadał, wiesz?
Jamie
nie mógł zaprzeczyć stwierdzeniu nieznajomego. Ben nie potrafił opanować
swojego języka. Odłożył broń na stolik. Usiadł na swoim ulubionym fotelu. Nie
mógł uratować kumpla, ale chciał zachować chociaż swoje życie. Nie lubił
ryzykować, ale dla własnego dobra musiał wejść w tą grę.
-
Czego ode mnie chcesz?
-
Twojego wynalazku. Chce, abyś dla mnie pracował.
Teraz
rozumiał dlaczego ten idiota zginął. Z pewnością handlował na terytorium
należącym do faceta, który teraz przed nim siedział. Brak umiaru całkowicie go
zgubił i spowodował straszne, nieuleczalne schorzenie - śmierć. Jamie chciał za
wszelką cenę wejść w układ z tym człowiekiem. W innym razie mógł dołączyć do
swego współlokatora.
-
Co dokładnie miałbym robić?
-
Ile jesteś w stanie wyprodukować w ciągu tygodnia?
-
Trzy kilogramy.
-
Mało, za mało. Musisz produkować co najmniej dziesięć. Dopiero wtedy interes
będzie dla nas opłacalny.
-
Potrzebuję lepszego sprzętu. Wtedy dam radę.
-
Widzisz. Wystarczy odpowiednie podejście do sprawy. Napisz mi adres twojego
laboratorium. Powiedzmy, że za dwa dni o szóstej rano moi ludzie przywiozą
sprzęt - Jamie napisał na niewielkiej, niebieskiej karteczce adres portowego
magazynu. Mężczyzna podniósł ją stolika. Spojrzał i powiedział:
-
Mądrze. Jeden z tych magazynów, w którym kiedyś składowano odpady chemiczne.
Widzę, że myślisz. Dobrze, bardzo dobrze - Jamie odparł jedynie skromnym uśmiechem.
Gangster nie liczył na odpowiedź. Dodał:
-
Jestem Mike. Nie szukaj mnie. Jeśli będziesz potrzebny, znajdę cię. Do zobaczenie,
Jamie.
Po
tych słowach opuścił mieszkanie. Teraz chłopak mógł odreagować całą sytuację.
Szok, jaki ogarnął jego ciało, sprawiał, że nie mógł się poruszyć. Chwila
zastanowienia dała mu do zrozumienia, że musi jak najszybciej ogarnąć
mieszkanie. Policja prędzej czy później trafi do miejsca, gdzie mieszkał
zamordowany diler. Nie chciał dać im powodu do podejrzeń wobec niego. Taki
obrót spraw mógł sprawić, że cały interes z super-strzałem pójdzie w cholerę.
Fajna nazwa pomyślał. Trzeba będzie to drukować na małych torebkach. Zadowolenie powolni brało górę nad uczuciem
straty kumpla. Włączył muzykę i wziął się za porządki.
***
Detektyw
Steve Carmine siedział wygodnie w swoich skórzanym fotelu. Przytulnie urządzone
biuro nie zmuszało do żadnego pośpiechu. Popijał czarną kawę z papierowego
kubka i przegryzał kanapki z szynką i serem. Liczył, że dzień minie spokojnie i nie będzie musiał
gdziekolwiek się ruszać. Od wydarzeń w stolicy hazardu minął już ponad rok. Na własną prośbę został
przeniesiony do Nowego Jorku, gdzie przydzielono go do lokalnego wydziału zabójstw. Spokojny
poranek zaburzył jednak telefon. Podniósł słuchawkę. Kurwa, pomyślał. Dwa trupy
nieopodal magazynów. Wykonał kilka telefonów i sam udał się na podane miejsce.
Powierzchowne oględziny nie wykazały nic poza kopertą na tylnim siedzeniu auta.
Żadnych śladów. Dwie łuski kalibru .45
tuż obok śmietnika. Założył lateksowe rękawiczki. Podniósł kopertę. Była dość
ciężka. W środku znalazł kartkę z napisem szkoda
chłopaka i kamerę wideo. Położył wszystko na klapie bagażnika swojej crown
victorii. Włączył kamerę. Było na niej tylko jedno nagranie. Odtworzył.
Cholera, pomyślał.
-
Kenny, chodź tutaj. Kurwa...
-
Co jest? - odparł znajdujący się kilka metrów dalej technik badający miejsce
zbrodni.
-
Mamy trzeciego trupa.
-
Jakoś go, kurwa, nie widać.
-
Nie żartuj. Ściągaj nurków. Ci goście, których masz w wozie zabili jakiegoś
chłopaka, a potem ktoś wykończył ich.
-
Co? - nie mógł ukryć zdziwienia na swojej twarzy, choćby bardzo chciał.
-
Wrzucili go do wody. Trzeba będzie zanurkować. Rozumiesz? - Steve zaczął się
denerwować.
-
Jasne, już dzwonie.
Detektyw
w swojej głowie rozważał kilka scenariuszy tego co mogło się wydarzyć.
Wiedział, że zamordowani czarnoskórzy byli gangsterami. Handlowali narkotykami i
zajmowali się prostytucją, ale dlaczego mieliby zabijać młodego chłopaka.
Marzenie o spokojnym dniu poszło całkowicie w rozsypkę. Miał nadzieję, że dziś idąc spać nie będzie myślał o kolejnej
sprawie do rozwiązania. Wsiadł do samochodu. Przez radio zameldował o
zaistniałej sytuacji. Mógł wracać do biura i czekać na wyniki oględzin. Musiał
zapoznać się dokładnie z życiorysami tych facetów. Ważna była identyfikacja
utopionego. Cholera. Żadnego spokojnego dnia. Pieprzone miasto. Zamyślił się.
Wtem z amoku wyrwał go dzwoniący prywatny telefon. Nieznany numer. Jedno zdanie. Dwa
słowa.
-
To my - nic więcej nie usłyszał. Wiedział o kogo chodzi. Należało podejść do
sprawy rozważnie. Nie chciał paść ofiarą tych ludzi. Odpalił silnik. Ruszył w kierunku siedziby
wydziału zabójstw. Kolejnych kilka godzin spędził przed ekranem komputera. Próbował
znaleźć jakiekolwiek powiązaniem między mężczyznami a młodym chłopakiem. Po
wyłowieniu ciała znaleziono przy nim prawo jazdy. Ben Terry. Jakie mógł mieć
powiązania z gangsterami? Znał już adres chłopaka. Postanowił skorzystać z
okazji i po drodze wpaść na lunch z przyjaciółką. Mimo trzydziestu czterech lata
na karku nie miał żadnej partnerki ani chociażby żony. Michelle była strasznie
nudna. Czekała już od przeszło piętnastu minut. Zamówiła sałatkę grecką.
Wegetarianizm. Steve uśmiechnął się z daleka zamawiając średnio wypieczony
stek. Odwzajemniła, lecz widać było, że coś jest na rzeczy. Chodziło jej o
spóźnienie. Miała zły dzień. Pracowała w biurze tuż obok budynku komisariatu.
Kierowała zespołem handlowców sprzedających ubezpieczenia. Bogata i niezależna.
Spotykał się z nią tylko dlatego, że mógł liczyć na niezobowiązujący seks średnio
trzy razy w tygodniu. Pomagała się zrelaksować po ciężkim dniu pracy. Ładna. Mogła towarzyszyć na różnych
imprezach. Spędził z nią trzydzieści minut. Ruszył dalej. Prosto do mieszkania zamordowanego
chłopaka. Stanął przed drzwiami. Nosiły jeszcze ślady grzebania przez kogoś
przy zamku. Delikatnie zastukał. Usłyszał kroki. Ktoś zbliżał się w jego
stronę. Dźwięk przekręcanego klucza. Otworzył mu młody, mniej więcej
dwudziestoletni chłopak. Wyglądał na lekko przygnębionego.
-
Witam. Detektyw Steve Carmine. Przychodzę w związku ze śmiercią twojego
współlokatora.
Chłopak
zaprosił go ruchem ręki do środka. W pomieszczeniu wyczuwalny był silny zapach
tytoniu oraz alkoholu. Nie można nie zauważyć, że musiał ostro pić ostatnimi
czasy, pomyślał.
-
Proszę - powiedział ochrypłym głosem wskazując kanapę.
-
Postoję - odparł sucho śledczy.
-
Czego pan ode mnie chce? - chłopak był wyraźnie zniecierpliwiony. Z pewnością
chciał jak najszybciej przyssać się do butelki.
-
Liczę, że powiesz mi jaki związek mieli z nim ci ludzie - rzucił na stolik
zdjęcia dwóch zastrzelonych czarnoskórych mężczyzn.
Chłopak
przyjrzał się im uważnie. Jeden z nich był podobny do tego, który niedawno
chciał odebrać
mu życie. Nie dał po sobie nic poznać. Powiedział jedynie:
mu życie. Nie dał po sobie nic poznać. Powiedział jedynie:
-
Wiem, że Benny prowadził z tymi facetami jakieś interesy. Nie znam żadnych
szczegółów. Znikał
na całe noce. Przynosił dużo forsy. Z pewnością im podpadł.
na całe noce. Przynosił dużo forsy. Z pewnością im podpadł.
Detektyw
spojrzał na niego. Spokój. Tylko to malowało się na jego młodzieńczej twarzy.
Mieszkanie pewnie zostało już wyczyszczone z wszelkich dowodów, bo oprócz
panującego brudu wszystkie rzeczy zostały uporządkowane.
-
Z tobą też rozmawiali? - zabrzmiało jak stwierdzenie z ust detektywa. Chłopak
wzdrygnął się.
Tak, pomyślał Steve. Mam cię gnojku. Trzeba będzie posłać za nim ogon.
Tak, pomyślał Steve. Mam cię gnojku. Trzeba będzie posłać za nim ogon.
-
Nie, do cholery. Nigdy nie chciałem mieć z takimi ludźmi czegokolwiek
wspólnego. I, kurwa,
nie mam. Rozumiesz glino?
nie mam. Rozumiesz glino?
-
Spokojnie dzieciaku. Broń może przez przypadek wypalić w każdej chwili.
Rozumiesz? - Carmine zmroził mu krew w żyłach. Jamie nie spodziewał się takiej
reakcji na swoje słowa. Po chwili dostał do ręki wizytówkę:
-
Tutaj masz mój numer, gdybyś jakimś cudem cokolwiek sobie przypomniał.
-
Wątpię - odparł chłopak, a detektyw opuścił pomieszczenie trzaskając drzwiami
tak, że wszyscy
o tym wiedzieli.
o tym wiedzieli.
***
Pozostał
w fotelu. Dziękował Bogu, że zdążył uprzątnąć mieszkanie przy okazji wypalając
ogromną ilość papierosów. Rozlana na dywan wódka też zrobiła swoje. Jeden
kieliszek do ust, aby on również zionął alkoholem. Kutas połknął haczyk,
pomyślał. Musiał wymknąć się przez piwnicę i podwórko na tyłach kamienicy, by mieć pewność, że żaden gliniarz nie podąża jego śladem.
Miał wyjść dopiero jutro nad ranem. Włączył telewizor. Popijał colę z wódką.
Zrozumiał, że przed chwilą mógł zastrzelić go zwykły gliniarz. Życie jest
kurewsko niebezpieczne. Teraz rozumiał. Po około godzinie zasnął. Obudził się
tuż po czwartej. Wziął telefon. Zamówił pizzę z pepperoni i podwójnym serem.
Dostawca przyjechał około czwartej czterdzieści. Zjadł niespiesznie. Wziął
szybki prysznic. Wyszedł kilka minut po piątej. Ruszył w stronę przystanku
autobusowego. Cały czas oglądał się za plecy. Czuł
na sobie czyjś wzrok. Czekał pięć minut. Pojechał w przeciwną stronę niż zwykle. Postanowił, że pojedzie metrem i ostatnie dwa kilometry przejdzie pieszo. Dochodził do magazynu. Z daleka widział zaparkowaną furgonetkę. Stało przy niej pięciu mężczyzn. Spóźnił się przeszło piętnaście minut. Miał jednak pewność, że nikt go nie śledzi. Odebrał od nich cały sprzęt potrzebny do laboratorium. Nie byli zbyt skorzy do rozmowy, więc sam nie zaczynał. Nosili przy sobie pistolety maszynowe mac-10. Pomogli mu rozstawić wszystko według dokładnych wskazań. Gdy to zrobili czterech wsiadło do furgonetki. Jamie spojrzał na tego, który został. No tak obstawa, pomyślał. Usłyszał oddalający się dźwięk silnika białego chevroleta. Młody chłopak w wieku amatora przedstawił się jako Jack. Chwilę potem dodał:
na sobie czyjś wzrok. Czekał pięć minut. Pojechał w przeciwną stronę niż zwykle. Postanowił, że pojedzie metrem i ostatnie dwa kilometry przejdzie pieszo. Dochodził do magazynu. Z daleka widział zaparkowaną furgonetkę. Stało przy niej pięciu mężczyzn. Spóźnił się przeszło piętnaście minut. Miał jednak pewność, że nikt go nie śledzi. Odebrał od nich cały sprzęt potrzebny do laboratorium. Nie byli zbyt skorzy do rozmowy, więc sam nie zaczynał. Nosili przy sobie pistolety maszynowe mac-10. Pomogli mu rozstawić wszystko według dokładnych wskazań. Gdy to zrobili czterech wsiadło do furgonetki. Jamie spojrzał na tego, który został. No tak obstawa, pomyślał. Usłyszał oddalający się dźwięk silnika białego chevroleta. Młody chłopak w wieku amatora przedstawił się jako Jack. Chwilę potem dodał:
-
Szef kazał mi tu zostać i cię pilnować, więc nie odpierdol żadnej głupoty.
Jamie
spojrzał na niego. Młodzieniec próbował udawać gangstera, jednak po jego twarzy
było widać, że misja jaką powierzył mu Mike nie była zbytnio satysfakcjonująca.
-
W takim razie ja biorę się do roboty. Lepiej nie dotykał żadnego sprzętu.
-
Nie mam najmniejszego zamiaru dotykać tego całego gówna.
-
To dobrze - dodał Jamie i postanowił zabrać się do pracy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz