W zaparkowanym pod mieszkaniem
Jamiego lincolnie siedziało dwóch mężczyzn. Mieli śledzić chłopaka. Nie
zdziwiło ich, że do późnego ranka nawet nie wystawił nosa z domu. Tuż przed
jedenastą usłyszeli na radiu:
-
Nadal siedzi na dupie?
-
Jasne szefie. Nawet nie wyszedł za próg - odpowiedział siedzący na miejscu
pasażera.
-
Sprawdźcie to. W tej chwili - Carmine był strasznie zdenerwowany. Z pewnością
nawet się nie przykładali do powierzonego zadania, gdy osobiście nie czuwał nad
ich pracą.
Niechętnie
wysiedli z wygodnego auta. Ruszyli w stronę budynku. Weszli do środka. Było
strasznie cicho. Nie słyszeli zupełnie nic. Stanęli przed drzwiami mieszkania
wynajmowanego przez chłopaka. Jeden z nich zapukał. Z wewnątrz nie dobiegał
żaden dźwięk. Dave powiedział przez radio:
-
Szefie nic nie słychać ze środka.
-
Jak to nie słychać! Zapukajcie do cholery! - Steve tracił wszelkie pozostałości
cierpliwości.
-
Już pukaliśmy. Brak jakiegokolwiek odzewu.
-
Kurwa, spróbujcie jeszcze raz trochę głośniej, może śpi.
Migel,
niższy, ciemnowłosy latynos, walnął kilkukrotnie pięścią w drzwi. Nadal nie
mogli usłyszeć czegokolwiek co mogłoby świadczyć, że w środku ktokolwiek jest.
-
Szefie, nikt się nie rusza. Co mamy robić? - powiedział zrezygnowany Dave.
-
Cholera... - Carmine nie wiedział co robić. Doskonale rozumiał co może mu
grozić jeśli, któryś z jego przełożonych dowie się o włamaniu do mieszkania. Z drugiej strony cały
czas musiał ryzykować. Bił się ze swymi myślami. W końcu rzekł:
-
Migel, mógłbyś?
-
Jasne, szefie - odpowiedział radośnie latynos, ponieważ zawsze lubił, gdy
sprawa przybierała taki obrót.
Rozpiął
marynarkę i z wewnętrznej kieszeni po lewej stronie wyjął zestaw wytrychów.
Dave wyciągnął broń z kabury. Odbezpieczył ją i był gotów osłaniać partnera.
Zamek poszedł bardzo sprawnie. Po niecałych trzydziestu sekundach mogli
wchodzić. W tym momencie byli maksymalnie skupieni. Żaden z nich nie chciał
dostać kulki od jakiegoś zdesperowanego dzieciaka. Migel uchylił drzwi tak, że
widoczna była około pięciocentymetrowa szczelina. Latynos wyciągnął broń i odbezpieczył. Dave mocno kopnął drzwi i obaj weszli do środka. Sprawdzili
dokładnie wszystkie pomieszczenia, z których składało się mieszkanie. Nie było
tam nikogo. Obydwaj byli przerażeni. Nie wiedzieli jak zameldować zaistniałą
sytuację swemu szefowi. Dave cały czas czuł jak drżą mu ręce, odkąd wyjął
krótkofalówkę. Nacisnął przycisk, odczekał jakieś dziesięć sekund i powiedział:
-
Szefie...
-
Co do cholery?! - Steve siedział jak na szpilkach i czekał na jakąkolwiek
wiadomość.
-
Nie ma go w mieszkaniu - dodał po chwili Dave.
-
Kurwa! - wykrzyczał Carmine. Był cholernie zdenerwowany. Nie chciał jednak
wyrażać tego poprzez radio. Dodał jedynie - Możecie wracać. Nie pokazujcie mi
się na oczy. Jutro macie dzień wolnego.
-
Szefie, przepra... - nie zdążył dokończyć.
-
Nic, do cholery, nie mów - oznajmił jedynie przełożony.
Steve
rozsiadł się w fotelu. Zapalił papierosa i popijał, już prawie zimną, kawę.
Musiał czekać aż ten gówniarz znowu się pojawi.
***
Właśnie
mijała dwunasta godzina pracy Jamiego. Powoli kończył i zaczął szykować się do
wyjścia. Gdy Jack to zobaczył rzucił do niego wznosząc wzrok z nad swego
smartfona:
-
Gdzie ty się wybierasz?
-
Do domu. Przecież nie będę tutaj siedział cały czas- odparł Jamie.
-
Będziesz. Nie możesz nigdzie wychodzić.
-
A gdzie mam spać?
-
Powiedz co potrzebujesz, a chłopaki to przywiozą.
-
To oznacza, że mam tutaj cały czas siedzieć. Ciekawe przez ile? - Jamie był
wyraźnie poddenerwowany.
-
Nie wiem przez ile. Ja jedynie wykonuje rozkazy - oznajmił czarnoskóry chłopak.
Po chwili dodał - Zapisz co potrzebujesz. Przekażę chłopakom.
Jamie
sięgnął po znajdujący się nieopodal notes. Na odległym stole znalazł ołówek.
Zapisał kilka pozycji i podał kartkę Jackowi.
1. Telewizja
2. Wygodne łóżku
3. Wódka
4. Mountain dew
5. Papierosy
6. Komiksy z mojego
mieszkania
-
Możesz pracować dalej - spojrzał na niego strażnik.
-
Jestem zmęczony - odparł Jamie i opadł na krzesło.
Jack
wyciągnął z kieszeni telefon. Wykręcił jakiś numer i swemu rozmówcy przekazał
całą listę podaną mu wcześniej. Po około dwóch godzinach znów pojawiła się
furgonetka, którą rano dostarczono sprzęt laboratoryjny. W wolnej przestrzeni
magazynu, kilka metrów od stołów, pojawiły się dwa jednoosobowe łóżka oraz
telewizor, a na nim stos komiksów z pierwszego lepszego kiosku. Jamie był
zdenerwowany, ale w końcu doszedł do wniosku, że jego mieszkanie musi być pod
stałą obserwacją. Chłopak położył się na łóżku, włączył kanał muzyczny i
przeglądał komiksy popijając mountain dew z wódką oraz przegryzając
hamburgerem. Nie chciał z nikim rozmawiać, a tym nie z facetem, który miał go pilnować. Leżał tak około godziny, a potem zasnął.
***
Steve
Carmine nadal siedział w swym biurze. W jego głowie rozpętała się prawdziwa
burza. Nie wiedział co może zrobić, aby odnaleźć chłopaka. On był jeszcze młody, można
było go uratować. Detektyw naprawdę nie wiedział od czego może zacząć. Ślad po
dzieciaku urwał się nad ranem. Niedługo po tym, gdy przybył do niego dostawca z
pizzą. Nie rozumiał jak chłopak mógł wymknąć się nie zauważony. W pewnym momencie
coś do olśniło. Wstał, w biegu założył marynarkę i odjechał z parkingu z
piskiem opon. Po nie całych siedmiu minutach stał przed wejściem do budynku, w którym mieszkał chłopak. Wszedł do środka. Poruszał się powolnie, chciał
zauważyć każdy szczegół. Wyczulił swe zmysły. Idąc parterem spojrzał na drzwi,
które wcześniej nie przykuły jego uwagi w najmniejszym stopniu. Widniała na
nich niewielka, zielona tabliczka oznajmiająca o tym, że znajdują się za nimi schody prowadzące w dół. Wyciągnął broń z kabury przy
pasku. W drugiej ręce trzymał wielką, metalową latarkę, która w ostateczności
mogła posłużyć za pałkę. Zaczął schodzić. Mimo delikatnie stawianych kroków
stare, drewniane schody skrzypiały. Pod światłem latarki widział, że biała
farba, która ktoś je pomalował, złuszczała się. Gdy znalazł się na dole
dostrzegł włącznik światła na ścianie po prawej stronie. Po zapaleniu światła
jego oczom ukazały się trzy wejścia z lewej i dwa z prawej zamknięte na kłódki.
Ruszył do przodu. Minął dwa pomieszczenia po obu stronach. Spojrzał za róg. Po
prawej znajdowała się wnęka, a w niej kolejne drzwi. Detektyw poszedł w ich
kierunku. Jako jedyne nie były zabezpieczone. Pchnął je delikatnie i po
przejściu pięciostopniowych schodków znalazł na podwórku za budynkiem. Teraz
już wiedział jak chłopak wydostał się z budynku niezauważony. Jego podwładni
powinni bardziej przykładać się do swojej pracy. Złapał za telefon i wykręcił
numer do jednego z techników. Kazał mu zamontować kamery na tyłach budynku oraz
w mieszkaniu dzieciaka. Miał jedynie podejrzenie i rozumiał, że jego działanie
narusza prawo. Podstępować mógł tylko i wyłącznie dzięki wiernemu zespołowi.
Wykręcił numer do Migela i oznajmił mu, że mają pełnić warty przy monitorze po
dwanaście godzin tuż po zakończeniu jednodniowego urlopu. Teraz mógł wracać do swego mieszkania. Droga
zajęła mu piętnaście minut, które szybko upłynęły podczas rozmowy z Michelle. Umówił
się z nią na jutrzejszy wieczór. Wszedł do windy i wjechał na czwarte piętro.
Pokonał kilka kroków i znalazł się przed drzwiami. Szukanie kluczy po
wszystkich kieszeniach oraz mini zawał na myśl o tym, że mógł je zostawić w
biurze trwały około trzydziestu sekund. W końcu okazało się, że bezpiecznie
spoczywały w małej kieszeni marynarki na wysokości pasa. Było to specjalnie
przygotowane miejsce na jego zamówienie. Pchnął delikatnie drzwi i wszedł do
środka. Poprzez zasłonięte, duże okna wpływało do środka wystarczająco światła
z miejskich budynków, że można było zauważyć sylwetkę osoby siedzącej na
kanapie. Detektyw już chciał sięgnąć po broń. Wtem usłyszał:
-
Siadaj Stevie. Nie zapalaj światła.
-
Czego ode mnie chcecie? - jego głos aż przesiąknął zdenerwowaniem. Ręce mu
drżały. Wydane polecenie wykonał szybko.
-
Wielu rzeczy. Dobrze wiesz, że od nas nie da się uciec - odparł mężczyzna.
-
Rozumiem. Co mam dla was zrobić.
-
Dowiesz się w odpowiednim momencie. Na razie wykonuj swoją pracę. Pamiętaj, że
nasi wrogowie nie mają zbyt wiele szczęścia w życiu - groza w jego głosie
złamałaby każdego cwaniaka.
-
Po co tutaj przyszedłeś? - spytał Carmine.
-
Po pierwsze chciałem zobaczyć jak się ustawiłeś. Swoją drogą niezła ta twoja
kochanka, ale tak masz rację, jest nudna. A po drugie nie chcę, żebyś
zapomniał, że jestem naszym dłużnikiem - oznajmił mężczyzna, poczym wstał z
kanapy. Ruszył w kierunku drzwi, złapał za klamkę, odwrócił się i dodał -
Pamiętaj Stevie dla nas nie ma rzeczy niemożliwych. Do zobaczenia - po tych
słowach opuścił pomieszczenie.
Detektyw
czuł jak po plecach, całymi strugami, spływa mu pot. Cały drżał, krew uderzała
mu do głowy. Podszedł do mini baru i nalał sobie szklankę whisky. Odstawił ją
na stolik. Zdjął marynarkę oraz koszulę i rzucił je na fotel. Usiadł na kanapie
i ponownie wziął szklankę do ręki. Spojrzał na szklany stolik. Leżała na nim koperta
o rozmiarze A4. Widać było, że jest czymś wypełniona. Sięgnął po nią. W środku
znajdowała się kartka z notatnika, broń oraz dziesięć tysięcy dolarów. Odłożył
pieniądze i pistolet. Skupił się na przeczytaniu wiadomości jaką zostawił mu
ten mężczyzna.
Stevie pamiętasz ten magazyn w
dokach. Znalazłeś tam trzy ciała. Pojawisz się tam za równo tydzień o 22.
Sprawdź dokładnie kopertę. Jest tam zdjęcie. Wykorzystasz go, żeby zdobyć
informacje. Nie używaj służbowej broni. Teraz pracujesz dla nas, nie dla nich.
Pamiętaj o tym. Masz działać sam. Wiesz co robić. Spal tą kartkę.
Do zobaczenia...
Do zobaczenia...
Cholerne
trzy kropki - pomyślał Carmine. Znał zasady i wiedział, że tych nie może w
żaden sposób naruszyć. Nie miał zamiaru wchodzić w konflikt z tymi ludźmi. Był
na każde zawołanie i posłusznie wykonywał rozkazy. Myślał nad tym wszystkim
znów popijając whisky dopóki nie zasnął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz