-
Pieprzony czarnuch - powiedział pod nosem Jamie patrząc na leżącego w kałuży
krwi czarnego mężczyznę, który jeszcze przed chwilą próbował go zabić. Na
szczęście to tamten zginął. Ciężko dyszał. Uciekał przed nim kilka przecznic.
Próbował zapalić papierosa, jednak ręka bardzo mu się trzęsła. Czuł ogromne
zdenerwowanie. Nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś poluje na jego życie.
Jedyne co chciał to zarobić parę dolców, żeby jakoś przeżyć. Na ulicy prawie
nikt go nie znał. Wyglądał jak typowy diler narkotyków. Zawsze nosił tą samą
szarą bluzę z kapturem i ciemne jeansy. Pod większą o rozmiar bluzą mógł
swobodnie ukryć broń. Krótki pistolet 9mm
był wystarczający. Posiadał go od przeszło pięciu lat, lecz dopiero teraz przyszło
mu użyć go. Zawsze chciał zostać bogaty, co sprawiało, że kłopoty z prawem były nieodzowną częścią
jego życia. Spojrzał jeszcze raz na ciało. Był cholernie zdenerwowany. Nie
chciał nikogo zabijać. Splunął i ruszył w stronę swojego mieszkania. Droga
zajęła mu jakieś dwadzieścia minut. Cały czas unikał wzroku innych ludzi.
Stanął przed drzwiami. Wyjął klucz z kieszeni spodni, włożył do zamka,
przekręcił i wszedł do środka. Widok był co najmniej zatrważający. Wszędzie
stały puste butelki po alkoholu. Na kanapie leżał jego współlokator, a zarazem
partner w interesach, Ben. Był tak naćpany, że ledwo kontaktował. Nie dawał
oznak życia, ale Jamie wiedział, że ich towar jest wspaniały właśnie dzięki
takiemu działaniu. Wziął piwo z lodówki i usiadł na fotelu. Włączył telewizor,
lecz nie skupiał się na jego przekazie. Myślał o tym, co dziś spotkało go na
ulicy. Koleś chciał go zabić, jednak nie wiedział co takiego zrobił. Tak
myślał. Należało to do rzadkości, ale teraz kiedy chodziło o ratowanie własnej
skóry wytężał swój umysł. Brał pod uwagę wszystkie wydarzenia, które mogły
sprawić, że ktoś chciał jego śmierci. W pewnym momencie czuł, że zmęczenie
bierze górę. Poddał się temu uczuciu i zasnął. Obudził się koło południa. Jego
kumpel otwierał właśnie drugie piwko. Jamie postanowił o niczym mu nie mówić.
Powiedział tylko:
-
Nieźle wczoraj zaćpałeś. Poszło pewnie towaru za jakieś dwa tysiące.
-
Nie no, aż tak to nie balowałem. Najwyżej za pięć stów - odparł Ben.
Wyglądał
strasznie, lecz tak prezentował się prawie zawsze. Codziennie w tym samym
dresie i sportowych butach. Dla niego najlepsze w pracy z narkotykami było to, że miał
ich również pod dostatkiem dla siebie. W przeciwieństwie do niego, Jamie nie
brał ich w ogóle. Za dużo widział. Narkotyki niszczyły nawet tych
najsilniejszych i najbardziej odpornych. Dla niego liczyła się tylko kasa, nie
musiał jeszcze degustować towaru. Dobrze wiedział, że to co produkują i
wpuszczają na rynek strasznie wyniszcza organizm i uzależnia na zawsze. Los chciał, że
jedyne co mu zostało to właśnie handel tym gównem. Kochał zapach pieniędzy, choć nigdy nie miał ich
zbyt wiele. Teraz wszystko miało się odmienić. Postanowił się wzbogacić. Nie
chciał przebierać w środkach. Wiedział jednak, że nie jest odporny na widok
krwi i umierającego człowieka w takim stopniu jak do tej pory sądził. Spojrzał
na swego przyjaciela. Było mu żal, że ten tak szybko się stacza. Nie mógł
przecież brać odpowiedzialności za czyjeś życiowe wybory. Spojrzał na stolik.
Wśród butelek leżał colt. Spojrzał na Bena i powiedział:
-
Weź to schowaj do cholery. Nie trzymaj broni na widoku. Zacznij zachowywać się
poważnie. Co by było, gdyby gliny tu wpadły? - nie dał mu nawet odpowiedzieć -
Poszedłbyś z miejsca siedzieć
za nielegalne posiadanie broni idioto.
za nielegalne posiadanie broni idioto.
-
Stary weź wyluzuj. Nic złego się nie stanie. Nikt nie wie nic o naszych
interesach.
Cholernie
go denerwował, ale bez jego pomocy rozprowadzanie towaru na ulicy nie szło tak
sprawnie, jak działo się to w tej chwili. Z dnia na dzień zarabiali pieniądze,
o których do tej pory mogli tylko pomarzyć. Chciał, żeby było tak jak uważał
ten debil. Jamie wyszedł. Złapał autobus i pojechał w kierunku podmiejskich magazynów. Ani na chwilę nie opuszczało go uczucie
tego, że jest śledzony. Magazyn numer dwadzieścia
dwa. Tutaj mógł trafić każdy kto miał jakiekolwiek podejrzenia. Wynajęty za
ostatnie pięćset dolców Bena miał przynieść ogromny zysk.
***
Zaczął
się nowy dzień. Przyszedł czas na pokonywanie kolejnych wyzwań. Teraz śmierć
czaiła się na każdym kroku. Szła w parze z pieniędzmi. Tworząc trio z
niepohamowaną chciwością. Przez swe słabe ludzkie ciało czuł jak górę biorą
przyziemne przyzwyczajenia. Za wszelką cenę chciał wyzbyć się tego uczucia.
Przygotowywał się do kolejnego zadania. Jego twarz pozostawała niewzruszona. Patrzył
o wiele dalej niż sięgał wzrok. Działał niespiesznie, lecz zawsze wyjątkowo
skuteczne. W końcu sprawiedliwość była nieunikniona. Z wynajętego mieszkania roztaczał się
widok na Manhattan. Piękny krajobraz miasta spowitego grzechem. Odwrócił się plecami
do okna. Luksus. Nienawidził tego słowa. Dla niego był to bezmyślny przepych,
który sprawiał, że ziemski byt stawał się przyjemny. Słowo niewyrażające żadnej
wartości. Jedynie przywiązanie do materializmu. Zguba. Nic więcej.
***
Wszystko
miało pójść gładko i bez najmniejszych problemów. Minionej nocy zauważał, że
nie będzie to wcale takie proste jak początkowo się wydawało. Otworzył
niewielki drzwi i wszedł do pomieszczenia od tyłu. Niestety, żeby można było cokolwiek zrobić najpierw
należało posprzątać.
-
Do jasnej cholery. Dlaczego ten idiota jest tak nieodpowiedzialny? - powiedział
półgłosem.
Przez
zachowanie swego przyjaciela mogli wpaść w każdej chwili lub najzwyczajniej w
świecie dostać kulkę prosto w łeb. Perspektywy takiego końca nie należały do
ich oczekiwań, jednak były bardzo prawdopodobne. Stary magazyn przez przeszło dwadzieścia
lat służył za przechowalnie odpadów chemicznych. Jedynie co zostawało po
produkcji w pomieszczeniu to mocny słodkawy zapach. Jego stężenie po dwunastu
godzinach pracy pozwalało się ostro naćpać. Ben pojawiał się koło czwartej po
południu i odbierał przygotowany do dystrybucji narkotyk. Odkąd rozpoczęli
swoją działalność zawsze, według niego, produkowali za mało. Jamie zazwyczaj
zbywał go zwykłym spierdalaj i kazał
w kilku prostych słowach iść sprzedawać to gówno.
Może ten mały gnojek nie był zbyt inteligentny, ale za to miał jaja ze stali.
Potrafił handlować w miejscach, których gliniarze ani na chwilę nie spuszczali z oczu. Najgorzej na ulicy mieli czarni. Trafiali
do paki nawet za to, że witając się zbyt długo potrząsali dłońmi. Z nimi żaden detektyw nie chciał
iść na ugodę. Najczęściej z miejsca dostawali od trzech do pięciu lat za handel
narkotykami. Benny pracował w tym interesie dość długo. Nigdy nie zarobił
kokosów, ale zdobył coś znacznie cenniejszego. Doświadczenie, bez którego nie
można było się obejść. Oczywiście na wszelki wypadek potrafił też szybko
biegać, choć wcale na takiego nie wyglądał. Nigdy nawet nie myślał o tym, żeby
strzelać do gliniarzy. Dziś wieczorem wybrał klub nocny dla średnio zamożnej klienteli.
Średnio kupowali oni towar o wartości stu dolarów na osobę. Dawało mu to około
trzynastu tysięcy dolarów w jeden weekendowy wieczór. Dla Jamiego taka stawka
nie była warta ryzyka jakie podejmowali przez cały czas. Chciał działać na
szerszą skalę. Ryzyko było ogromne. Zarobionymi pieniędzmi dzielili się po połowie. Dla obu było to sprawiedliwy podział i nie mieli zamiaru nic
zmieniać. Tego wieczora zysk wyniósł dwanaście tysięcy pięćset. Ładna sumka,
lecz czy warto za nią stracić wolność. Do mieszkania wrócił około piątej nad ranem. Jego wspólnik jeszcze smacznie
spał, a w salonie unosiła się silna woń alkoholu. Diler wziął bardzo szybki
prysznic i położył się spać. Przedtem odłożył część pieniędzy należącą do
kumpla w ustalone miejsce.Poczuł
silne kopnięcie. Przez sen wymamrotał kilka nieprzychylnych słów na temat matki
zadającego cios. Myślał, że to Jamie. Niestety pomylił się. Przy łóżku stało
dwóch czarnych mężczyzn. Mieli około metra dziewięćdziesiąt wysokości. Obaj
nosili skórzane kurtki i czarne spodnie. W dłoni tego, który znajdował się
bliżej twarzy leżącego na kanapie, była broń. Czarny, klasyczny glock.
-
Wstawaj, szybko.
-
Kurwa! Czego ode mnie chcecie. Ja nic nie wiem.
-
Rusz się. Jedziesz z nami.
-
Jesteście, do cholery, gliniarzami?
-
Nie, szczęście cię opuściło - odparł ten stojący z tyłu.
-
No już, bo nie chcesz, żeby nasz szef się wkurwił.
Ben
założył w pośpiechu swoje codzienne ubranie. Wyszedł wraz z mężczyznami z
mieszkania. Nie stawiał oporu. Wiedział, co się stanie, jeśli spróbuje uciec. Nie chciał aż
tak bardzo ryzykować. Dziękował Bogu, że przyszli dopiero koło południa. Miał
nadzieję, że Jamie znajdzie niewielki napis na blacie stolika salonowego. Bał
się tego, co go czeka. Wsiedli do czarnego suva. Jeden z nich siadł tuż obok niego.
Rozpoczęli podróż w nieznane. W pewnym momencie poczuł ukłucie na szyi. Zaczął
od razu odpływać. Nie mógł nic zrobić z tym uczuciem. Narkotyk działał bardzo
szybko. Nie wiedział, gdzie go zabierają. W jego głowie potęgował się ogromny
strach. Zasnął. W tym czasie jego wspólnik pracował w laboratorium. Do
mieszkania miał wrócić dopiero po ósmej wieczorem. Ben rzeczywiście nie miał
szczęścia. Zdążyłby ostygnąć kilkakrotnie zanim ktokolwiek spostrzegłby, że go
nie ma. Poczuł jak wiadro lodowatej głowy ląduje na jego twarzy. Nic nie
widział. Oślepiało go światło lampki stojącej tuż przed nim. Usłyszał, że ktoś
podchodzi z oddali. Nadal nie mógł dostrzec czegokolwiek. Powolnie z ciemności
poczęła wyłaniać się jakaś postać. Dostrzegał jedynie kontury. Postawny, wysoki
mężczyzna zbliżał się. Zatrzymał się. Chłopak poczuł na swej twarzy wzrok. Nie miał pojęcia czego może się spodziewać. Związane ręce i nogi nie pozwalały
wykonać żadnego ruchu. Nagle facet zwrócił się do niego:
-
Wiesz dlaczego zostałeś tutaj zaproszony?
-
Nie wiem czego ode mnie chcecie do cholery!
-
Ciszej, Domyśl się dzieciaku.
-
Kurwa, nie wiem.
-
Wytęż głowę. Zastanów się.
-
Interesuje was towar, który sprzedaje.
-
Dokładnie. Mój znajomy kupił ostatnio ten proszek od ciebie. Tuż obok mojego
klubu. Rozumiesz gówniarzu? OBOK MOJEGO KLUBU DEBILU!
-
Gówno wiesz o tym biznesie. Lata pracy nad układami z policją, żeby wszystko
stracić przez
to twoje gówno. Co to w ogóle jest?
to twoje gówno. Co to w ogóle jest?
-
Receptura takiego jednego kolesia. Nie znam składu, ale wiem co to robi.
-
Ja też wiem. Facet miał takie ciśnienie, że rozwaliło mu mózg. Rozumiesz?
Myślał, że kupuje amfetaminę, a dostał czystą śmierć.
- Brałem to już kilka razy. Zawsze taki sam
odlot. Bez komplikacji.
-
Gówno mnie to obchodzi. Koleś wykitował w moim lokalu. Powód - przedawkowanie.
-
Rozumiem - odparł Benny spuszczając głowę w dół.
-
Nie, przez tą sytuację mogę stracić wszystko.
-
Możemy wejść w układ. Będę ci płacił procent od każdej działki.
-
A może po prostu cię zabiję, przejmę dostawy i sprzedam wszystko przez moim
ludzi - zabrzmiało
to na tyle poważnie, że chłopak naprawdę się przeraził.
to na tyle poważnie, że chłopak naprawdę się przeraził.
-
Nie ma żadnych dostaw. Towar produkuje mój znajomy. Ja sprzedaję go w weekendy
pod różnymi klubami.
Teraz
Benny zaczął chodzić po bardzo cienkim lodzie. Chciał zrobić wszystko, aby
stworzyć korzystny układ. Z gangami zawsze należało uważać. Mogli mu wpakować
kulkę w łeb w każdej chwili podczas rozmowy. Musiał ostrożnie dobierać słowa,
aby w żaden sposób nie urazić rozmówcy.
-
Ile jest w stanie wyprodukować w ciągu tygodnia?
-
Nie wiem. Ja jedynie handluje. Nic poza tym.
-
Jak nazywa się ten twój znajomy i gdzie mieszka?
-
Jamie, mój współlokator.
Mężczyzna
spojrzał groźnie na swoich goryli, jednak młodzieniec nie mógł tego dostrzec.
Byli tam
i mogli złapać obydwu naraz, ale spieprzyli sprawę. Przez chwilę stał w milczeniu. Patrzył w podłogę. W końcu powiedział:
i mogli złapać obydwu naraz, ale spieprzyli sprawę. Przez chwilę stał w milczeniu. Patrzył w podłogę. W końcu powiedział:
-
Dobra. Ja pojadę po jego kolegę - spojrzał na swoich ludzi - wy zajmiecie się
nim.