Minęły
trzy kolejne dni pracy Jamiego w laboratorium. Codziennie wstawał przed ósmą,
jadł śniadanie przywiezione z fast food'u i brał się do pracy. Kończył o ósmej
wieczorem pakując przygotowane porcje do lodówki. W ciągu dwunastu godzin pracy
robił sobie kilka krótkich przerw na papierosa. Wieczorami zasypiał słuchając muzyki, przeglądając kolejne
komiksy i popijając mountain dew z wódką. Jego rozmowy z Jackiem ograniczały
się do kilkuzdaniowych opinii na temat muzyki lub komiksów. Choć poczuli, że
mają wspólne pasje oraz zainteresowania to czarnoskóry chłopak wiedział, że nie
może się z nim w żaden spouchwalać. Tego wieczora Jamie leżał powoli
przysypiając. Gdy tylko zobaczył, że w filmie zaczęły się napisy końcowe od
razu zamknął oczy. Nie bardzo rozumiał fabułę, ale zaciekawiły go w nim sceny akcji. Dosłownie po
chwili zasnął. Obudził się wyjątkowo przed siódmą. Powodem było nic innego jak
powstały hałas. Wytworzył go nikt inny jak Mike wraz z czwórką swoich
ochroniarzy. Chłopak wstał z łóżka i w prowizorycznej umywalce przemył twarz.
Brakowało mu domowej łazienki i prysznica. Mike spojrzał na niego i spytał:
-
Jak idzie praca?
-
Bardzo dobrze. Mam dla ciebie siedem kilogramów. Do końca tygodnia będzie około
siedemnastu.
-
Wspaniale! - odparł szef gangu klaskając dłońmi, po czym dodał - Czegoś ci
potrzeba?
-
Tak. Jeżeli nie mogę wrócić do mojego mieszkania to niech twoi ludzie zabiorą
mnie do hotelu, żebym mógł się wykąpać - powiedział Jamie.
-
Zobaczę co da się zrobić - odpowiedział Mike i skierował się do wyjścia. Zanim
ruszyli jego ludzie oraz Jack, gdy tylko szef do niego skinął.
Jamie
został sam. Czekał na rozwój wydarzeń. Po dwudziestu minutach wrócił jego
ochroniarz i powiedział:
-
Chłopaki na ciebie czekają. Możesz z nimi jechać do hotelu.
-
Dzięki. Tylko pamiętaj nie dotykaj sprzętu - odpowiedział chłopak, po czym
wyszedł.
Dwóch
ludzi ze świty gangstera zabrało go do pobliskiego motelu, gdzie mógł
doprowadzić się do porządku. Po około dwóch godzinach był z powrotem w
magazynie i zabrał się do pracy. Dostał również wiadomość, że jak tylko skończy
się tydzień jego pracy to będzie mógł wrócić do siebie. Była to dla niego
świetna infomacja, ale bardzo zależało mu również na kasie, więc w
ostateczności praca nie była dla niego taka zła. Wiedział, że musi znieść pewne
nie wygody.
***
Od
zaginięcia chłopaka minął właśnie tydzień. Steve Carmine siedział w swoim
biurze jak codziennie. Zbliżała się godzina dwudziesta. Dostał telefon.
Wymienił kilka zdań ze swoim rozmówcą i rozłączył się. Wyszedł z gabinetu i
powiedział:
-
Migel. Dave. Do mnie.
Po
czym wrócił do pomieszczenia i rozsiadł się wygodnie w fotelu. Jego podwładni
pojawili się w środku w ciągu niecałych dwóch minut.
-
Co jest szefie? - spytał Dave.
- Zapewne pamiętacie te magazyny, gdzie
znaleźliśmy trzy ciała. Pojedziecie tam i będzie obserwować ten z numerem dwadzieścia dwa. Nie podejmujcie żadnych
działań. Macie widzieć wszystko. Jutro rano zdacie mi z tego raport.
Pamiętajcie, do cholery, macie być czujni. Jeśli spieprzycie to tak, jak z tym
chłopakiem, dostanie mundury i pałki do patrolowania ulic - oznajmił Steve.
-
Szefie, możesz na nas liczyć. Damy z siebie wszystko - odparł Migel.
-
Jedźcie już. Macie przed sobą dużo pracy - powiedział Carmine i przeniósł swój
wzrok na ekran monitora.
Detektyw
przejrzał dokładnie mapy online i po około piętnastu minutach opuścił swe
biuro. Udał się prosto do swojego mieszkania.
Dave
oraz Migel siedzieli w aucie około dwustu metrów od, wskazanego im przez szefa,
magazynu. Spokojnie popijali kawę patrząc na główne wejście. Nie spodziewali
się, że cokolwiek może się wydarzyć. Liczyli na święty spokój przez całą noc. W
pewnym momencie w okolicy pojawiła się biała furgonetka marki chevrolet. Wysiadło
z niego pięciu mężczyzn, jednak detektywi wiedzieli, że nie mają podejmować
jakichkolwiek działań. Tamci weszli do środka. Chwilę ciszy przerwał Migel:
-
Wiesz co, skocze po jakieś żarcie i kawę, a ty siedź i patrz czy nic się nie
stanie.
-
Dobra, ale wracaj szybko - odparł Dave.
-
Ok - powiedział latynos, po czym wysiadł z auta i ruszył w kierunku pobliskiego
fast foodu.
Kupił
kilka hamburgerów, frytki oraz dwie duże kawy. Do samochodu wrócił po około trzydziestu
minutach. Zajął miejsce po stronie pasażera. Podał swemu partnerowi jedzenie
oraz gorący napój. Dave powiedział:
-
Nic się nie dzieje. On chyba naprawdę rozpamiętuje to, że tamten chłopak nam
spierdolił.
-
Pewnie tak - odparł Migel i po krótkiej chwili przerwy, podczas której ugryzł
spory kawałek kanapki dodał - Cały czas podchodzi do wszystkiego cholernie
nerwowo. Nie wiem co by zrobił żonie, gdyby go zdradziła.
Dave
zaśmiał się i powiedział:
-
On jest kimś, kto dokładnie wiedziałby co zrobić z taką kobietą, ale przecież
Carmine nie ma żadnej na stałe.
W
tym momencie obok auta detektywów pojawiła się biała furgonetka oklejona
reklamą firmy hydraulicznej. Obaj śledczy byli zdziwieni, że ktoś podjechał
właśnie do nich. Wiedzieli, że musza zachować wszelkie środki ostrożności. Z
pojazdu wysiadł mężczyzna ubrany w kombinezon roboczy. Na głowie miał czarną
czapkę z daszkiem, na której widniało logo firmy. Podszedł do osobowego auta i
zastukał w szybę. Dave spojrzał porozumiewawczo na swego i powoli otworzył
okno. Robotnik powiedział:
-
Dobry wieczór. Co panowie robią tutaj o tej porze?
-
To nie pańska sprawa - odparł Migel.
-
Nie wiedzą panowie, że to bardzo niebezpieczne miejsce tak późnym wieczorem -
oznajmił hydraulik.
-
Proszę stąd odjechać. Niech pan nam nie przeszkadza - powiedział stanowczo Dave
pokazując odznakę.
-
Obserwujecie magazyn numer dwadzieścia
dwa? - zapytał nieznajomy.
Śledczy
spojrzeli na siebie. Nie wiedzieli skąd mężczyzna miał o tym jakiekolwiek pojęcie.
Nagle Dave poczuł chłód tuż przy swej skroni. Chciał sięgnąć po broń. Wtedy
mężczyzna dwukrotnie nacisnął spust pistoletu. Głowa detektywa opadła na
kierownicę. Migel mógł jedynie obserwować to co stało się w ułamku sekundy.
Robotnik uniósł broń wyżej i oddał dwa strzały prosto w głowę latynosa. Opadł
on na boczną szybę, po której zaczęły spływać strugi krwi. Na podłodze pod
kierownicą zaczęła zbierać się krew. Śladów wewnątrz pojazdu było niewiele.
Mężczyzna wiedział jakiej amunicji użyć, aby nie było ran wylotowych. Tłumik
też wykonał swoją robotę. Otworzył drzwi po lewej stronie auta. Zamknął
elektrycznie sterowaną szybę. Na dłoniach miał czarne, skórzane rękawiczki.
Zatrzasnął drzwi od pojazdu, zabrawszy wcześniej pistolety obu facetów.
Zatrzymał się nieopodal wspomnianego magazynu w nieoświetlonym miejscu. Zgasił
silnik i po prostu siedział. Jedyne co musiał teraz robić to czekać.
***
Jamie
siedział w magazynie razem z Jackiem. Czekali na Mike'a, który miał wpaść
późnym wieczorem, wraz ze swoimi ludźmi, po odbiór przygotowanych do sprzedaży
porcji narkotyku. Przybyli na miejsce około w pół jedenastej. Wraz z gangsterem
było czterech jego ochroniarzy. Młody chemik był zadowolony, że wreszcie, po
całym tygodniu prowizorycznego życia, będzie mógł opuścić tą śmierdzącą norę.
Mike tego wieczora był wyjątkowo małomówny. z ubocza obserwował jak jego ludzie
pakują towar do dwóch dużych toreb podróżnych. W pewnym momencie przerwał
milczenie i rzekł:
-
Ile tego jest w sumie?
-
16 kilogramów i 903 gramy dokładnie -
odparł Jamie.
-
No dzieciaku, nieźle. Wykazałeś się. Miało być dziesięć, a jest prawie
siedemnaście. Trzymaj kasę - powiedział i wręczył chłopakowi kopertę z
pieniędzmi.
Młodzieniec
zerknął do środka i przesuwając palcem po banknotach obliczył, że w środku
znajduje się dwieście tysięcy dolarów. Był strasznie zdziwiony. Nie spodziewał się, że
może w jakikolwiek sposób zarobić tyle kasy przez zaledwie tydzień. Spojrzał w
kierunku swego szefa, lecz nie miał zamiaru dać po sobie czegokolwiek poznać.
Mike chciał jak najszybciej odesłać chłopaka do domu. Pozwolił mu chwilę
nacieszyć się okrągłą sumką, po czym powiedział:
-
Jack, będziesz go eskortował do domu. W tej torbie są ubrania. Jamie możesz tam
ukryć swoje pieniądze. Jack musi jechać z tobą, bo wiesz, że nigdy nic nie
wiadomo.
-
Ok szefie. Spadamy - odparł Jack.
-
Do zobaczenia - powiedział Jamie a Mike odpowiedział jedynie przelotnym
uśmiechem, który zniknął z jego twarzy równie szybko jak na niej zawitał.
Młodzi
mężczyźni skierowali się do wyjścia. Jack uchylił drzwi tak, aby obydwaj mogli
wyjść na zewnątrz bez potrzebny przeciskania się. Ogarnęły ich przenikliwe ciemności.
Nie mogli dostrzec niczego co znajdowało się chociażby pięć metrów od nich.
Spokojnym krokiem skierowali się w stronę przystanku autobusowego. Jack wiedział, gdzie stoi jego auto
specjalnie przygotowane na tą okazję. Poczuł ogromne zaskoczenie, gdy pomiędzy budynkami zobaczył
zaparkowaną furgonetkę. Była biała i miała na sobie jakieś napisy. Tylko to
zdołał spostrzec. Wyciągnął niewielką latarkę z kieszeni, oświetlił tył pojazdu
i powiedział:
-
Hydraulik? Tutaj? O tej porze?
-
Nie obchodzi mnie to! Chce tylko wrócić do domu - odparł Jamie.
-
Kurwa! Mówię, że to dziwne. Rozumiesz, do cholery?! - oznajmił dosadnie Jack,
jednak osoba znajdująca się nawet dwa metry dalej nie usłyszałaby czegokolwiek
z jego wypowiedzi.
Gdy
Jamie chciał zrobić krok do przodu czarnoskóry chłopak mocno szarpnął za jego
bluzę, tak by być pewnym, że nie zrobi on żadnego ruchu. Schował latarkę do
tylnej kieszeni swoich spodni. Wziął telefon do lewej ręki. W prawej trzymał
odbezpieczony pistolet kalibru 9mm.
Ten sam, którym za chwilę miał zastrzelić chemika. Chciał wybrać numer do swego szefa, aby móc
go ostrzec. Zaczął naciskać kolejne klawisze na dotykowym wyświetlaczu
smartfona po wybraniu funkcji dzwonienia.
- 5, 4, 7... - kolejne cyfry wyświetlały
się na ekranie wraz z dźwiękiem oznajmiającym wybranej jednej z nich. Nagle
usłyszał kroki z tyłu.
-
Kur.. - tylko tyle zdążył powiedział, gdy jego głos nagle się załamał, a
trzymane w rękach przedmioty upadły powodując niewielki hałas. Zaraz potem Jack
opadł najpierw na kolana, a potem uderzył twarzą o betonowe podłoże. Jamie nie
wiedział jak się zachować. Stał w bezruchu, strasznie się bał. Czuł jak wielkie
strugi potu zaczynają spływać mu po plecach.
-
Odwróć się - usłyszał.
-
Czego ode mnie chcesz? - powiedział półgłosem.
-
Ilu ludzi jest w środku?
-
Gdzie?
-
Gówniarzu nie żartuj sobie do jasnej cholery! - wykrzyczał mężczyzna, którego
Jamie nawet
nie mógł dostrzec pośród ciemności, jednak on widział chłopaka doskonale.
nie mógł dostrzec pośród ciemności, jednak on widział chłopaka doskonale.
-
Pięciu. Mike i jego ochroniarze - odparł Jamie, ponieważ liczył, że
posłuszeństwem zasłuży sobie na pozostawienie go przy życiu.
-
Spisałeś się młody - powiedział spokojnie mężczyzna.
-
Nie, proszę. Nie zabij... - w tym momencie kula dosięgła jego głowy. Dostał
prosto w środek czoła
i uderzył tyłem czaszki o beton. Obok niego spoczęła torba z dwustoma tysiącami dolarów, na którą pozostają w cieniu mężczyzna nawet nie zwrócił uwagi.
i uderzył tyłem czaszki o beton. Obok niego spoczęła torba z dwustoma tysiącami dolarów, na którą pozostają w cieniu mężczyzna nawet nie zwrócił uwagi.
Powolnym
krokiem udał się do magazynu z numerem dwadzieścia
dwa. Mike i jego ludzie spodziewali się Jack'a, która miał zabić dzieciaka
i dołączyć do nich. Drzwi magazynu uchyliły się nieznacznie. Dla niego to było wystarczające, aby dostrzec w jakich
pozycjach znajdowali się zgromadzeni w środku mężczyźni. Szef gangu stał delikatnie na uboczu
prowadząc z kimś zagorzałą rozmowę. Pewnie
już myśli jak sprzedać ten towar - pomyślał. Sięgnął do paska. Nagle
znajdujący się w środku gangsterzy usłyszeli dźwięk odbijanej się od podłoża
metalowej kulki. Nawet nie zdążyli się ruszyć. Granat wybuchł tuż obok czterech
ochroniarzy Mike'a. Zabójca wszedł do środka. Skierował się leżącego w kałuży
krwi czarnoskórego mężczyzny. Wiedział jak wycelować, aby on przeżył. Sam
ułatwił całą sytuację dobijając targu zanim bezpiecznie opuścił ten teren.
Leżał w kałuży swej własnej krwi. Był lekko oszołomiony. Spojrzał w kierunku swych
ochroniarzy. Ich ciała były zmasakrowane odłamkami. Teraz z pewnością nie
poznałby żadnego z nich. Sam czuł się dziwnie, widział, że ktoś się do niego
zbliża.
-
Michael Taylor. Zobacz co ty ze sobą zrobiłeś - usłyszał.
-
Kim ty... do chole..., cholery jesteś - wydobył siebie powolnie umierający
gangster.
-
Zażyłeś sobie tego, prawda?
-
Tak, a skąd wiesz? - Mike był zdezorientowany.
-
Spójrz na siebie. Leżysz tutaj w kałuży krwi. Masz rozwalone wnętrzności, a
nadal myślisz trzeźwo. Patrzysz, żeby podnieść broń i mnie zastrzelić -
powiedział mężczyzna.
-
To takie jest działanie tego gówna?
-
Dokładnie. A może chciałbyś jakieś wyjaśnienia zanim umrzesz?
-
Dlacz... dlaczego ja?
-
Dobrze wiesz dlaczego. Chcieliśmy sprawdzić kto ma wtyczki w wysokich władzach.
Wyszło na ciebie. Coś jeszcze?
-
Skąd ten dzieciak wiedział... jak to zrobić?
-
Porwaliśmy go i zaszczepiliśmy mu w pamięci umiejętność wytworzenia tego leku.
Potem wystarczyło parę działań z naszej strony.
Mike
powoli zaczynał widzieć normalnie. Spojrzał na twarz mężczyzny znajdującego się
zaledwie trzy metry od niego. Chwilę ciszy wykorzystał, aby przejrzeć zasoby
swej pamięci. Był, że już kiedyś widział go. W końcu rzekł:
-
Kurwa... Steve Carmine? Ty... ty pracujesz dla nich?
-
To tylko jedna z moich tożsamości - odpowiedział zabójca.
-
Zastrzelisz mnie? - zapytał gangster.
-
Nie, nikt cię tutaj nie znajdzie. Zrób sobie rachunek sumienia. Pamiętaj, że
sprawiedliwość zawsze zwycięży. Ona odezwie się do każdego. Twoi przyjaciele
również dzisiaj staną z nią twarzą w twarz - wyjaśnił.
-
Ktoś cię w końcu zabije. Żaden z was nie będzie żył wiecznie - powiedział z
ogromnym wysiłkiem Mike. Choć nie czuł bólu, to wypowiadanie kolejnych słów
sprawiało mu coraz większy problem.
-
Michael... Och Mike. Zapamiętaj jedno. Wytęż słuch.
-
Coś może cię ochronić przed śmiercią?
- Nie można zabić kogoś,
kto już nie żyje. Pomyśl nad tym, zanim umrzesz. Odejdź z godnością. Pogódź się
z tym - powiedział spokojnie mężczyzna, po czym skierował się w stronę wyjścia z magazynu. Pozwolił czarnoskóremu mężczyźnie odejść w spokoju. Sam po prostu
zniknął. Rozmył się we wszechogarniających ciemnościach.